Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2006

Dystans całkowity:50.00 km (w terenie 50.00 km; 100.00%)
Czas w ruchu:03:08
Średnia prędkość:15.96 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:50.00 km i 3h 08m
Więcej statystyk

To był wielki dzień. Maraton MTB w Przemyślu.

Sobota, 13 maja 2006 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
To był wielki dzień. Maraton MTB w Przemyślu.

No to jak powiedziałem tak zrobiłem i mimo wszelkich znaków udałem się na maraton. W sobotę rano o 6.29 miałem pociąg z Rzeszowa, to spokojnie miałem wstać o 5.00 ale... wstałem o 5.59 i był zonk, ale zdążyłem (samochodem). Na stacji byłem o 6.24 a w pociągu o 6.27 ;-). Bilet w obie strony + rower (dlaczego 2 x 4,50 zł jak na jednym bilecie "tam i z powrotem" kupowałem?) - 25 zł. Kilka minut po ósmej dojechałem do Przemyśla. Potem kierując się w stronę wierz kościelnych w śródmieściu dotarłem na rynek. A tam... myślałem, że się pomyliłem bo praktycznie nikogo nie ma, tylko bramki na starcie porozstawiane. Dopiero zakładali bannery, start/metę itp. Ale biuro pracowało pełną parę. Ponowna rejestracja (o dziwo dane wypełnione przez internet trzeba było podawać jeszcze raz, kasy już nie trzeba było drugi raz wpłacać ;-) ). Niski numer (<100), no to czekamy. Po kilkunastu minutach spotkałem znajomego, potem poszukiwanie sklepu by zakupić jakiegoś izotonika i oczekiwanie. Wcześniej udałem się do serwisu bo coś nie tak było ze sterami, myślałem że są luzy. A to nowy Manitou Axel Comp ma fabryczne luzy, zarąbiście... pierwsza jakaś amortyzacja (kupiony w czwartek i montowany w wyspecjalizowanym serwisie) i tak.. no, ale drugi kolega miał tak samo (model '05 czarny). Coś mnie tknęło, żeby sobie kupić również dętkę, bo z pośpiechu zapomniałem wziąć z domu (mieli tylko panaracery z presta za 13 zł ale OK). O 9.40 była odprawa techniczna, spiker mający "wyraźne poczucie humoru" ostrzegał o zbaczaniu z trasy ("bo jest zaminowana przez Wojaka Szwejka" czy siakoś tak). Na starcie około 150 bikerów, nie zbyt dużo, ale jak na pierwszy raz OK. Poza tym pogoda dopisuje, mocne słoneczko juz od rana, dużo ludzi na rynku. No i o 10 start honorowy, przed całą grupą 5 kolarzy "zawodowców" (niebieskie koszulki Intela). Ludzie różni, tylko kilka osób na "makrokreszach", ale to dzieci głównie, większość to ludzie którzy już coś jeżdżą, a dosyć dużo osób z dość dobrymi sprzętami. Kilku rodzynków na fullach i z XT/XTR ;-) No to jedziemy. Atmosfera bardzo fajna. A trasa? Na początku ok. 3 km po asfalcie - wyjazd z miasta, potem ostro w lewo i podjazd. Dalej las i kolejny dosyć ostry podjazd, rozjazd grupy juz konkretny, to sie wyprzediło trochę ludzi. Dalej do góry, do góry i... zjazd. Niestety już miałem problemy techniczne, oprócz tego ze przy wrzucaniu 3- z przodu łańcuch spadał poza korbę, to łańcuch (dzień wcześniej "dopinane" ogniwa bo za krótki po urwaniu) czasami strzelał. No ale to nic, ludzie jadą dosyć ostro, na razie gęsto na zjeździe trzeba przyspieszyć na szutrze do 45 km/h i uciec. Jedziemy razem z kolegą. Trasy dokładnie nie pamiętam, ale była bardzo, bardzo fajna. Dużo w lesie, mnóstwo podjazdów, trudne, bardzo niebezpieczne zjazdy szutrowe/przez pola z koleinami po traktorze na pół koła. Na trasie karetka, policjanci przy dojazdach do asfaltu blokują ruch samochodowy i pieszy (no jak się wypada z lasu 45 km/h na drogę asfaltową), ale tylko jeden "punkt żywieniowy" z bananami, drożdżówkami i wodą. Wcześniej bardzo stromy podjazd, na początku udało mi się pod niego wyjechać, mimo że szerokość to 3x koło, a po lewej i prawej koleina potężna po traktorze. Końcówka to szybkie podprowadzenie, jak to wszyscy robili i potem pola. Na drugiej pętli w tym miejscu cały podjazd już prowadziłem. Brak sił, a i na nogach było szybciej. Na górze w końcu. Tu wieje jak cholera, praktycznie zatrzymuje w miejscu, ale po rozpędzeniu z górki ma się te 25-30 km/h. Potem chwila odpoczynku na asfalcie, skręt do lasu, na szlak i kilka kilometrów pod górę. Chyba najbardziej męczący odcinek maratonu. Na 23 km spadła mi z ramy, tzn. poluzowała się przednia przerzutka (słabo dokręcona) i praktycznie ciężko było mi zmieniać przełożenia. Chwilka postoju przy panach ze Służby Celnej i nic nie wskórałem, jedziemy. Wyboi mnóstwo, amortyzator sprawuje się bardzo dobrze (i chwała, że go w końcu kupiłem, bo wcześniejsze "merida suspension" to imitator), da się jechać. Miałem jechać na krótką pętlę 25 km, ale minąłem rozjazd z prędkością 50 km/h i szybko pod górkę. Tutaj facet leci do mnie ze sprayem i znaczy na tabliczce "kropkę" (druga pętla). Na 26 km pierwszy raz w życiu złapały mnie skurcze w nogach (mięsnie uda...). Porazka, tutaj miałem 15 minut straty do pierwszego, więc nie tak źle, ale od tego momentu znacznie zwolniłem. Pewnie za mocno jechałem, że mnie skurcze wzięły. Albo brak wody, brak porządnego porannego śniadania itp. Do górki wlokę się, jeszcze ten ocierający o prowadnice łańcuch. Ktoś schodzi z rowerem z góry (defekt piasty). No i najlepsza część maratonu. Na to warto było jechać na długi dystans. Zjazd. Ale jaki. W lesie, serpentyny. Wyprzedam kilka osób "o włos", widzę tylko napisy "bomber" i "rock shox" na amorach, które wybierają korzenie, kamienie i inne rzeczy pięknie, a ja praktycznie bez hamulców. Ostre zakręty (serpentyny wlaśnie) pokonuje praktycznie na poślizgu. I szybki zjazd, potem przejazd przez rów, brakło 1 cm by 80 mm skok Axel'a był za mały i jazda. Wyjazd z lasu i znajoma trasa. Teraz jadę godzinę praktycznie sam, nikogo z przodu, nikogo z tyłu. Ostry zjazd, policjant wstaje z samochodu wyraźnie znudzony, dojazd do asfaltu, potem punkt żywieniowy, zbawienna woda (grzało niemiłosiernie, ok 30 st.) bo mi praktycznie została 1/3 bidonu powerade, bo drugi bidon wody już wypiłem (nigdy więcej nie kupie go... zaczęło mi sie po nim odbijać! bleh, wolę gatorade albo isostara). Cały czas odczuwam skurcze, no i jazda znów do góry. Tutaj tempo 2 razy gorsze niż na 1 pętli, ktoś mnie zaczyna doganiać. "Nie dam się" - i staję na pedał(y,a), mięśnie bola jak cholera, ale jedziemy. Już za zakrętem... kolejny podjazd. "Uciekłem", wiec dalej wlokę się... jest zjazd. No i pięknie... hamulce zero, duża prędkość, ok 40 km/h po szutrze, kamienie strzelają o ramę, plecak podskakuje i nagle... "psy psy psy psssssssssss". "Niech to szlag". Na 42 km, 7 km przed metą przebiłem dętkę, przednie koło. "Na szczęście kupiłem dętkę". No to szybka zmiana, szukanie łyżek i... pompki. "Kurcze, ona jest do samochodowego, ale można przełożyć" Taka mała, Zefala, męczę się. Po 6 minutach mija mnie biker. Nie ma pompki. Po 2 minutach kolejni, jeden rzuca pompkę do presta. Jest. Teleskopowa. Szybkie pompowanie, zakładam z powrotem. Patrzę na zegarek. Za długo. 14 minut straty. Kurcze. Otwieram baton, wsiadam, jadę. Dojazd do rozjazdu. Teraz tylko do mety... Ostry zjazd, a tu 90 stopni w lewo kieruje "służba celna". W las. Jedziemy. Wąska ścieżka, ale ostro bo w dół. Zakręt w prawo, biorę go "na pochylenie" i... "gleba". Przednie koło na liściach poślizgnęło się wpadając w koleinę. Niezrażony, bo to tylko praktycznie podparcie łokciem wsiadam błyskawicznie, patrzę, a tu nowiutka prawa klameczka avid fr 5 ugięta praktycznie 50 st w górę. "Kurcze!", szybkie prostowanie na siłę "ale to aluminium się gnie". I jedziemy. Wyjazd z lasu, już troszkę wolniej po "glebie". Potem asfalt i znowu do góry. Wleczemy się. Cały czas sami. Ale po drodze mijam faceta z dzieckiem. Oni robili małą pętlę. Wyprzedam. Ech. Dojazd pod stację wyciągu narciarskiego w Przemyślu. Policjant kieruje w dól, wzdłuż stoku. Ostra jazda, dzieciaki uciekają z drogi słysząc waląc łańcuch o ramę. Pani na trasie wskazuje w prawo. Ale w prawo 180 st. pod górkę. Nie zdążyłem zmienić przerzutki. Szybkie prowadzenie. I do parku. Tutaj bardzo fajnie, kręte wąskie ścieżki i już znajoma trasa z pierwszych zawodów XC na których byłem we wrześniu (Kross Family Cup). Kosteczka i wjazd w śródmieście. No to szybka jazda, kilka zakrętów po ulicach i jest. Meta. uff. po 3 godzinach. Ponad 1 godzina i 10 minut straty do pierwszego. Słyszę brawa od spikera ;-). Udało się. Mimo skurczów, rozwalonej przerzutki, strzelającego łańcucha no i "kapcia". To był mój pierwszy maraton w życiu. Mam zamiar jeszcze pojechać na ten z prawdziwej ligi bikemaraton.pl czy bikemaraton.com. Może do Kielc? ;-) Z nauczek to tak, żeby sprzęt przygotować bardzo dokładnie wcześniej. A oponę Continental Explorer 2.1 wyrzucić. To już 3 kapeć na niej w ciągu 1 roku. Teraz 1, we wrześniu 2 razy. Coś to musi być nie tak. Dętka była dziwnie przebita, symetrycznie z obu stron wzdłużnie, tak jak od obręczy dobita. Sprawdzałem w domu na spokojnie obręcz, wszystko niby w porządku, oryginalna owijka też jest. Więc? Ciśnienie na martonie to ok. 40-45 PSI, teraz wpakowalem ok 50-55 PSI. A montowaniem na nowo przedniego LX'a zajmę się jak znajdę odpowiednią śrubę, bo oryginalna na imbus pękła... Od siebie dodam że organizacja była nader prawidłowa. Trasa wyśmienita, naprawdę świetna, to trzeba było przeżyć, zobaczyć. Może w paru punktach oznakowanie było słabo widoczne. Upał był niemiłosierny. Na rynku głowa zaczęła mnie potwornie boleć od "przegrzania". No ale, było wspaniale! Mimo nie najlepszego miejsca, ale za to pojechałem najdłuższy dystans ;-) Jeśli będzie następny Mountain Bike Maraton w Przemyślu to na pewno jadę. Do zobaczenia!