Wpisy archiwalne w kategorii

cross-country (XC)

Dystans całkowity:148.80 km (w terenie 148.80 km; 100.00%)
Czas w ruchu:09:41
Średnia prędkość:15.37 km/h
Suma podjazdów:276 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:21.26 km i 1h 23m
Więcej statystyk

AZS MTB CUP #5 Cieszyn - smutna klapa

Sobota, 28 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
AZS MTB CUP #5 Cieszyn - smutna klapa

3/9 okrążeń, 00:41:10, 9 AZS U-23


Rezultat chyba lepiej przemilczeć. Ale to wina warunków i idiotycznego sędziego z PZKol. Przykro mi się zrobiło, ale mając w perspektywie wyjazd na targi rowerowe Eurobike chciałem być zdrowy i niepołamany...

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

Akademickie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim - Chełm

Niedziela, 23 maja 2010 · Komentarze(0)
Akademickie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim - Chełm

jazda na czas, 1 x 8,4 km, 00:29:34, 136
wyścig główny, 4/5 x 8,4 km, 02:03:29, 114


W weekend 21-23 maja odbyły się na Lubelszczyźnie Akademickie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim. Reprezentacji Politechniki Wrocławskiej oczywiście nie mogło zabraknąć na tak ważnej imprezie, jaką są AMP-y, wśród 9 osób również ja, bardziej jako kierownik i organizator a także kierowca niż czołowy zawodnik... w końcu ktoś to musiał wszystko ogarnąć i załatwić: zapisy, pieniądze, transport, nocleg, wyżywienie, ogarnięcie wszystkiego na zawodach itp.

Wyjazd

Wypożyczonym autem Renault Trafic (9-osobowy dość komfortowy bus, wersja przedłużana) - 6 rowerów na dach (kolega z PWr fajnie po dachu skakał i wszystko montował), do środka 3 pozostałe plus bagaże oraz koła (3/6 rowerów na dachu było montowane na widelec). Całkiem sporo ale się zmieściliśmy. Planowany wyjazd ok. 6-6:30 rano przesunął się z powodu problemów logistycznych na 7:30 i o tej porze wyjechaliśmy z Wrocławia. Autem kierował Paweł oraz ja, GPS oraz mapy szczęśliwie nas poprowadziły, z postojami i zakupami m.in. w Lublinie (zapomnieliśmy postawić antenę na dachu i mieliśmy problem z radiem, w końcu muzyka w radio jest też do kitu i kupiłem transmiter FM) dotarliśmy po ok. 9 godzinach do Chełma. Tutaj czekał nas posiłek w Restauracji Lotos, o który wcześniej zadbałem. Trochę miałem obawy o to co nam przygotują, ale ja tam byłem bardzo głodny i nie narzekałem. Mimo wszystko nie można było narzekać. Wiadomo, nie wszystkim się tak dogodzi na wyjeździe. Jednak koniec końców większość z 9-osobowej ekipy była zadowolona.

Piątek - dzień pierwszy - rejestracja
Podczas gdy reszta mojej ekipy tj. 8 osób rozpakowywało się w piątek późnym popołudniem oraz szykowało do objazdu trasy, ja pojechałem do Hotelu Trzy Dęby, gdzie odbywała się weryfikacja zawodników oraz później odprawa techniczna, która była obowiązkowa. Byłem jak się okazało jednym z pierwszych do weryfikacji, otrzymaliśmy numery startowe 31-39 oraz pamiątkowe koszulki - całkiem fajna sprawa. Wynikła nieprzyjemna sprawa z legitymacjami AZS - okazało się, że część jest niepodpisana i tym samym nieważna. Był problem, bo zostawiało się je jako zastaw pod chipa. W końcu stanęło na tym, że zostawiłem 9 x 50 zł jako kaucję, i rano z podpisanymi legitymacjami miałem to wymienić. Pieniądze akurat te były potrzebne na nocleg...
Długo trwała ta weryfikacja, później jednak miałem sporo czasu by posprzątać auto i trochę je ogarnąć, bo rano nie było za bardzo czasu. Ponadto "zaprzyjaźniłem" się z muszkami, które na Lubelszczyźnie każdego "czule" witają i kąsają...
Odprawa techniczna miała być o godzinie 20:00, jak zwykle się przesunęła i była dopiero o 20:30 bodajże. Spotkałem kilka znajomych osób (m.in. Rafała Hebisza z AWF Wrocław), poznałem ekipę z UP Wrocław MTB Team (w tym Wojtka) - szkoda, że wcześniej nie pomyślałem to Wrocław mógł jakoś skoordynować sobie transport i większą grupą pojechać. Może wtedy Ewa nie zostałaby wykiwana przez wuefistę z UEK-u...
Na odprawie banały, kwestia przejezdności trasy, korków, rozjazdu, itp. Potem poruszona została kwestia strojów - zgodnie z nowym regulaminem AMP-ów, nie może to być strój reprezentujący barwy innego klubu niż uczelnianego AZS. Pewnie większość zawodników takiego stroju nie miała. Moja drużyna miała załatwiane specjalnie przeze mnie, Dział Studencki PWr za nie płacił za co dziękuję. Ja nie widziałem problemu, przecież można było zakleić nazwy (co sugerował organizator Grzesiek Miedziński) czy też pojechać w stroju no-name. Wynikła pewna mała afera... którą rozwiązano w niedzielę! W taki sposób, że UNIEWAŻNIONO ten przepis. I to jest podejście do zawodów... jakby zdyskwalifikowano paru zawodników to pokazali że mają jaja. A tak przyjechał Brzózka z JBG czy inny z jakiegoś KS Piechowice i się bali - przecież zawodnicy znali regulamin, podpisywali się pod certyfikatem, więc w czym rzecz? Wszystko to się kupy nie trzyma. Trudno. Po co takie przepisy wprowadzać, których nie przestrzegają aż w końcu unieważniają?
Później powrót do ośrodka MOSiR, rozmowa z moją ekipą i bezsenna noc dla mnie :-(

Sobota - dzień drugi - indywidualna jazda na czas

Dzień zapowiadał się pięknie i słonecznie. Pogoda upalna wręcz. Parę spraw rano załatwiłem, wymieniłem legitki, zrobiłem zakupy owoców w Biedronce na fakturę AZS oczywiście ;-). Później przygotowania do startu. Jazda na czas - kolejność była losowana, zawodnicy startowali w odstępach 30 sekundowych. Ja startowałem praktycznie na końcu o 12:36:00. Po mnie Paweł Dobrzański, kolega z uczelni. Na treningu przed startem sprzęt sprawował się dobrze, nic nie szwankowało. Jednak po chwili startu zaczęła przeskakiwać mi przerzutka, jakieś problemy techniczne nękały mnie ciągle w lesie na trasie. Trasę jechałem po raz pierwszy niestety nie zdążyłem przejechać jej wcześniej z powodu różnych spraw organizacyjnych. W paru miejscach mnie zaskoczyła. Dobrze sprawdziły się opony Maxxis Medusa 1.8 które kupiłem specjalnie na ten wyścig w tygodniu. Przecież miało być mega błoto i opady, które spowodowały wielkie powodzie w Polsce. Było tylko błoto miejscami, ale bardzo specyficzne - klejące i spowalniające znacznie rower i całą jazdę. Przerzutka powodowała moje nerwy i arytmiczną jazdę, po chwili dogonił mnie Paweł, ja też paru "maruderów" wyprzedziłem. Ale co z tego, skoro jechało mi się fatalnie. Czasówkę ukończyłem na dalekiej pozycji, głównie przez problemy techniczne. Dobrze, że skończyłem. Potem pewne zamieszanie koło startu, rozmowy ze znajomymi, przejażdżka na rozjazd. Pojechałem z ekipą z Politechniki Rzeszowskiej zobaczyć gdzie mieszkają. Baton penco odbił mi się złymi wspomnieniami... Przy okazji zahaczyłem o swój ośrodek MOSiR a potem pojechałem z powrotem po auto. Upał dawał się we znaki i byłem dość zmęczony. Obiad, potem odpoczynek, potem wyjście na miasto na pizze i obżeranie się przed wyścigiem. Wcześniej byłem także na wyjściu do chełmskich podziemi kredowych, spotkanie dzięki organizatorom AMPów. Było warto przyjść. Przewodnik był świetny, fajnie opowiadał, a spotkanie z DUCHEM BIELUCHEM czarujące he he. Warto było :). Później jednak trochę mnie ekipa "wykolegowała" bo nie chciała jechać na ognisko integracyjne, pojechałem sam z Pawłem. Byliśmy krótko, spotkałem Masłownika, parę słów i wróciliśmy. Roweru nie chciało mi się robić, zostawiłem to na jutro. Szybko się pozbierałem i poszedłem spać, bo po 2 poprzednich dniach byłem bardzo padnięty.

Niedziela - dzień trzeci - wyścig główny ze startu wspólnego
Dzień od rana nerwowy. Najpierw na śniadanie do Restauracji. Dziewczyny musiały się szybciej zbierać, bo przecież miały start o 10:00. My dopiero o 12:30. Ja jednak już koło 11:00 byłem w okolicach startu. Wcześniej się pozbierałem i jakoś udało mi się dotrzeć. Nerwówka ja kto przed startem, sporo kolarzy i znanych zawodników, rozgrzanie się przed startem, ustalenia kto i jak podaje bidony. Właśnie, kluczem do sukcesu dzisiejszego dnia były bidony! Upał był niemiłosierny, więc sporo picia szło. Z tego jakże trudnego zadania dzielnie wywiązywała się Kasia.

Ustawianie do startu zaczęło się ok. 12:10. Wyczytywane były nazwiska wg kolejności z czasówki. Ja byłem bardzo daleko, zwłaszcza że ustawiano 6 osób w rzędzie. Mój to dopiero za 20 rzędem start. Najpierw Masłownik, potem ja. I tak się denerwowałem, że jest gęsto, że nie ma rozjazdu po asfalcie. Że najpierw pętla i runda rozjazdowa przed metą a potem wpadamy do lasu. Mając w pamięci przepychanki podczas AZS MTB CUP, bardzo się obawiałem wywrotki. Więc start mi nie wyszedł... odliczanie, nerwówka i poszli. Kupa ludzi. Ja się do przodu nie pchałem i to był błąd. Zaraz komuś na początku poszła opona, sikała płynem wszędzie. Ja się obawiałem o swoje, w końcu jechałem pierwszy wyścig na dętkach (szkoda było zalewać opony na błoto na 1 wyścig... nie było czasu i chęci na zabawę, poza tym na trasie nie było kamieni i korzeni...). I tak się jechało, daleko i wąsko. W sumie w czasie wyścigu nikt mnie nie wyprzedzał, jechałem swoim tempem i po kolei wyprzedzałem poszczególne osoby. Samych szczegółów trasy nie pamiętam teraz kiedy to piszę, zresztą to mało istotne. Zagotowałem się i było ciężko mi jechać. Moim głównym celem było objechanie Michała. Udało się to już na 1 okrążeniu, pod koniec, nie korzystałem z bufetu i tam wszystkich powyprzedzałem przed metą. I wjazd na 2 pętlę. I tak się toczyłem, teraz po raz pierwszy pełna pętla razem z technicznym początkowym fragmentem po ciekawych dołach. Na szczęście dziś przerzutka tylna dawała rady. Za to przedniej się odmieniło, i nie chciała na młynek zrzucać co powodowało sporo problemów w czasie wyścigu... trzeba było dużo wcześniej przewidywać problemy i górki. A podjazdów było parę, krótkie, ale dość sztywne i mocno nachylone dawały się we znaki. Zwłaszcza taki jeden, gdzie stała pewna grupa osób wraz z dziewczyną w mini... Raz nawet nie zdążyłem zrzucić na młynek i pokonałem go na stojąco ze średniej tarczy, na szczęście kurczów nie było. Po wyprzedzeniu kolegi z Rzeszowa, moim celem nr 2 było nie dostanie dubla. To jednak nie było możliwe, patrząc na swój czas na garminie wiedziałem, że lada chwila to nastąpi. I niestety nie wjechałem na ostatnie okrążenie. Tu jednak była dość dziwna sytuacja, bo najpierw pod koniec mojego 3 okrążenia dubluje mnie Brzózka, czołowy polski zawodnik MTB, co nie dziwne. Załamałem się, że to koniec mojego wyścigu. Jadę już zdołowany do mety, krótki sztywny wąski podjazd, gdzie doping chłopaków z butelkami był niesamowity!, uderzyłem się w kierownicę kolanem bo uślizgnęło mi koło i trochę obolały jechałem dalej. Ciągle oglądając się, kto będzie mnie wyprzedzał. Oczywiście jechał jeszcze po jakimś czasie Maciek Dombrowski i Batek. Dojechałem do mety swojego 3 okrążenia, koło Kasi machnąłem ręką nie biorąc bidonu dojeżdżam do mety a tu się okazuje, że przede mną jeszcze jedno okrążenie. Strasznie mnie to zaskoczyło, pomyliłem się - przecież jedziemy 5 kółek a nie 4. Więc panika, bo wody w bidonie zero. Zatrzymałem się, straciłem sporo czasu, wołam do chłopaków czy ma ktoś rzucić bidon, nikt nie daje, lecą z wodą, coś mi tam nalali plus jakiś proszek niedobry, bananowy, regeneracyjny na co mi to (?) i lecę. Po drodze na pewno wyprzedziło mnie co najmniej z 5 osób. Ale jadę twardo. I teraz po czasie na trasie walczę już tylko ze sobą. Całkowicie opadłem z sił, na półmetku dubluje mnie kolega z uczelni - Marcin Kawalec (co ciekawe jechał na moim kole tylnym Fulcrum Red Metal 5, bo chciał mieć oponę z niższym klockiem - tutaj Kenda Karma 2.0, trasa przeschła i opony na błoto już nie były potrzebne) - i tylko rzuca "hopaj, hopaj". Ja już miałem dość, zdołowało mnie to, że tyle osób mnie dubluje na tak długiej 8-kilometrowej trasie. I dojechałem do mety resztką sił, na niezagrożonej pozycji, ponieważ nikogo nie było widać za mną, a ja również nie miałem kogo dogonić. Dojazd na metę i walka ze sobą, ze swoimi słabościami i plucie sobie w brodę, że bidonu nie wziąłem jak dawali... Zmęczenie dało się we znaki. Ponadto wyścig był bardzo długi, ponad 2 godziny jazdy jak na XC to sporo. Koledzy przybyli po chwili, mieli za sobą pełen 5 kółek i ponad 2 godziny jazdy. Jednak już było wiadomo, że medalu drużynowo niestety nie będzie :-(. Brakowało nam jeszcze jednego mocnego zawodnika jak Marcin (15 miejsce). Ale Paweł, Adam i Tomek pojechali też ładnie, w okolicach 30-stki. Przyjechali na metę jeden za drugim he he.
Potem szybka akcja dojazd do ośrodka, mycie się, gonienie na dekorację (tombolę) potem wylegiwanie się w słońcu i tak to zeszło z tym wszystkim.
Zawody się skończyły, zaczął padać deszcz w słońcu ładnie to wyglądało:

Zapakowaliśmy rowery na dach, szybko się zbieraliśmy. Z tego wszystkiego nikt nie był chętny do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia na podium. Dobrze, że choć dziewczyny zdobyły brązowy medal, czego im serdecznie gratuluję!

Powrót
Po dotarciu do ośrodka, spakowaniu się, zebraniu do auta wyruszyliśmy około 18:00 na ostatni obiad do Restauracji przed długą podróżą. O 19:00 wyjechaliśmy, chcieliśmy wstąpić jeszcze do Biedronki na zakupy na długą drogę. Jednak się okazało, że ta niedziela to Zielone Świątki i wszystkie sklepy były zamknięte. Po niecałej godzinie dojechaliśmy do Lublina, tutaj też straciliśmy sporo czasu na szukanie otwartego sklepu, w końcu jednak się udało i znaleźliśmy mały osiedlowy sklepik. Zakupy energetyków, jedzenia i w drogę. Prowadziło się dobrze w nocy, chociaż na początku krajową 12 jechało sporo aut. Na szczęście przed Piotrkowem zrobiło się pusto na drodze i jechało się dobrze mimo deszczu miejscami. Po drodze postoje, do tego uzupełnianie płynu w spryskiwaczach i tankowanie auta. Wszystko wymierzone w miarę idealnie. Po ok. 7 godzinach czyli szybciej niż dojazd w piątek dotarliśmy do Wrocławia. Wysadziliśmy Baśkę wcześniej po drodze, potem dojazd na Wybrzeże Wyspiańskiego pod budynek C-13 Politechniki ok. 2:30 w nocy. Rozpakowywanie się, zdejmowanie bagażników rowerowych z dachu i koniec podróży. Szczęśliwie dotarliśmy cali i zdrowi.
Wyprawa była ciekawa i chyba udana pod względem organizacyjnym w mniemaniu ekipy. Z mojej strony kosztowała mnie jednak sporo zachodu i nerwów, ale to już taka rola kierownika-kierowcy-zawodnika w jednym...
Mam nadzieję, że reszta drużyny zachowa chociaż miłe wspomnienia z Chełma.


Aha, zapomniałem dodać, że hasłami wyjazdu były: IDZIE BOKIEM, ALE URWAŁ! oraz rozpierd...my się :-)

(liczba kilometrów i czas jazdy w sumie z czasówki i wyścigu głównego)

Track GPS w serwisie BikeBrother.com - jazda na czas
Track GPS w serwisie BikeBrother.com - wyścig główny

AZS MTB CUP #3 Poznań - tor bobslejowy na rowerze

Niedziela, 16 maja 2010 · Komentarze(0)
AZS MTB CUP #3 Poznań - tor bobslejowy na rowerze

8/11 okrążeń, 01:40:56, 20 AZS U-23

Po tygodniowych opadach deszczu trasa na poznańskiej Cytadeli nie należała do najłatwiejszych. Dobra technika i odpowiednie ogumienie były wymagane na zjazdach "błotnym torze bobslejowym" oraz ciężkich i wąskich podjazdach.

Na zawodach swoją obecnością zaszczycił młody i utalentowany, ale już bardzo znany kolarz MTB - Marek Konwa (Mistrz Polski Orlików). To była dodatkowa motywacja dla ścigających się zawodników. Marek jednak nie miał dla siebie mocnych i spośród 77 zawodników którzy startowali w wyścigu głównym ELITY i U-23 tylko 9 udało się przejechać 11 pełnych okrążeń i nie dostać "dubla" na 3-kilometrowym okrążeniu.

W ramach 3 edycji AZS MTB CUP były rozgrywane także Akademickie Mistrzostwa Wielkopolski, co sprawiło, że na starcie pojawiło się bardzo wielu zawodników z Poznania, którzy potrafili wykorzystać "przewagę swojego toru", trasę na Cytadeli zapewne pokonywali wielokrotnie.

Przyjechałem do Poznania z Wrocławia, po ok. 3 godzinnej podróży z Bartkiem, kolegą z teamu. Szukanie parkingu na dole pod wzgórzem Cytadeli zajęło nam chwilę. Trochę organizacyjnie było to do kitu, bo parking na auta na dole, a start i biuro zawodów w środku parku, na górze, spory kawałek, a i tak wiele aut wjechało na zakazie i było na górze. Jakoś tak jak jest bliżej do auta to zawsze raźniej.

Sporo zamieszania było z rozdawaniem strojów, które przygotowałem dla zawodników reprezentujących Politechnikę Wrocławską. Późno przyjechaliśmy, start o godzinie 14:30. Szybka rejestracja, niestety szło to powoli w biurze zawodów. Później zjazd do auta na parking, szybkie przebieranie się. Niestety nie zdążyłem założyć soczewek kontaktowych. Szybkie rozgrzanie się, ale krótko, bo już 30 min do startu. Nie czułem się najlepiej, od tygodnia z powodu zajęć na uczelni a głównie pogody - ciągle lejący deszcz, nie byłem na rowerze. Ostatni raz - zawody w Przesiece.

Pojechałem w okolice biura zawodów, bo wydawało mi się, że tam będzie start. Po przyjechaniu o 14:20 dostałem "zjebkę" od jednego z "organizatorów" zawodów, dlaczego nie czekam na dole na start, że byłem wyczytywany (klasyfikacja generalna) i już było ustawianie w sektorze. Razem z kolegą Bartkiem czuliśmy się zmieszani trochę, po chwili pytania o drogę pojechaliśmy w okolice parkingu, jak się okazało start był koło naszych aut, a do sektora właśnie czytali numery. Załapałem się z Tomkiem Duszyńskim na ostatnią chwilę. Na starcie pojawił się także Marek Konwa i po chwili znalazł się honorowo na początku. Ja do hartów nie należę, formy brak, więc nie chciałem się do początku pchać, żeby mnie nikt na asfalcie nie potrącił.

Szybkie odliczanie, 15 sekund do startu i ogień. Długa prosta o asfalcie, do góry, podjazd sztywny krótki i skręt w lewo już na trasę zawodów. Mały zator, bo błoto i ludzie się bali i problemy mieli. Potem długa prosta i już jesteśmy na podjeździe w okolicach mety. I odtąd zaczęła się jazda. Dla mnie fatalne. Niepotrzebnie znowu brałem gutara niecałą godzinę przed startem, chciało mi się wymiotować po nim, gotowało się we mnie. Mimo, iż było zimno (pewnie koło 10 st.), a ja jechałem na krótko, to i tak było gorąco. Dziwiłem się, że Łukasz ode mnie z uczelni jechał w bluzie, co mu stanowczo odradzałem...

Trasy za bardzo nie pamiętam, była trudna i dość ciężka, ze sporą ilością rozjechanego błota, opony Kenda Karma jednak się nie nadawały. Dzięki jednak niskiemu ciśnieniu dawało radę się podjeżdżać błotne trasy. Na zjazdach czułem się jak na torze bobslejowym, było ślisko, rower rzucało, ale dawałem rady, jednak powoli. Gdy pierwszy raz zdublował mnie Marek, zobaczyłem jego popis na zjeździ to mnie zamurowało... pięknie jechał. Po drodze nie mijałem nikogo z naszych, no chyba że Łukasza który początkowo miał problemy ze sprzętem. Wyprzedził mnie za to Michał i Wiewiór. Na końcu chwilę jechałem dość długo sam, nie miałem nikogo w zasięgu walki. Zdublowało mnie też kilka innych osób, krótka 3-kilometrowa pętla i tak to się skończyło. Ja też jednak innych dublowałem, taki był przekrój startujących zawodników ogromny.

Na żadnym kółku nie jechało mi się dobrze i równo, z utęsknieniem czekałem na koniec wyścigu. Gdy w oddali usłyszałem dzwonek, oznakę, że pierwszy zawodnik wjechał na ostatnią pętlę, przyśpieszyłem. Był to jednak daremny trud, bo nie udało mi się już wjechać na kolejne okrążenie i wyścig skończyłem po 8 z 11 rund. Z Politechniki wyprzedziłem tylko nowicjusza Mateusza... kiepsko. A za mną w kategorii U-23 AZS byli tylko zawodnicy z Poznania, pewnie z łapanki, więc naprawdę kiepsko...

Później auto, jakieś mycie, brak jedzonka, karcherów, trochę bida ogólnie. Nie wrzuciłem od razu numerka z kierownicy do losowania, tomboli, która tak szczęśliwie się dla mnie ostatnio skończyła. Nie pozwolili mi, bo niby się spóźniłem :/. Chyba się przestraszyli, że znowu zgarnę nagrodę główna he he.

Zawody szybko i sprawnie się skończyły. Drużynowo jednak dzięki Tomkowi, Pawłowi i Rafałowi zajęliśmy 3 miejsce, i tym samym byliśmy dekorowani na podium, więc jest plus.

Podziękowania dla Bartka za transport i słowa uznania dla całej reprezentacji uczelni, 8 chłopaków poza mną którym chciało się jechać kawał drogi z Wrocławia do Poznania i startować. Brawo panowie!

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

AZS MTB CUP #2 Przesieka - jak się nie dać

Sobota, 8 maja 2010 · Komentarze(0)
AZS MTB CUP #2 Przesieka - jak się nie dać

3/4 okrążeń, 01:30:38, 27 AZS U-23

Kolejne zawody z cyklu Akademickiego Pucharu Polski w Cross Country. Trasa ciężka z jednym trudnym technicznym zjazdem po kamieniach. Dość wcześnie przyjechałem do Przesieki razem z ekipą - trenerem Darkiem, Sławkiem i Pawłem. Na miejscu był także Wojtuś i Michał. Więc znane mi towarzystwo.

Wyścig poszedł fatalnie. Upadek na pierwszym okrążeniu wybił mnie z rytmu, pomimo iż jechałem tuż za Wojtusiem, a przed Michałem. Potem bolała mnie lewa ręka i nie chciało mi się już walczyć. Jak wyprzedzili mnie zawodnicy z elity na 3 kołku, wiedziałem, że już jest źle...

Start był kilkaset metrów niżej niż właściwa linia mety. Krótka rozjazdówka po asfalcie pod górę miała oddzielić "ziarno od plew". Najpierw nerwowe czytanie nazwisk generalki, start elity, 5 minut później orlików (w tym mnie, ostatni rok jednak w U-23...). Odliczanie, ostre strzelenie łańcuchów i przerzutek i poszła grupa mocno do przodu. Pierwszy, selektywny podjazd po trawie koło OW Kaliniec dał się wszystkim we znaki. Mnie potwornie bolały nogi, czuć było brak rozgrzewki. Gęsto, sporo ludzi, koła uślizgiwały, ogólnie nieciekawie. Gdzieś po prawej stronie z zaciśniętym i zębami wyprzedza mnie Wojtuś, pcha się jak prawdziwy hart na XC. Techniczny odcinek, kamień, podpieram się nogą i wyprzedza mnie także Michał. Jedziemy tak jeden za drugim chwilę. Potem wyprzedzam Michała i dojeżdżam do trudnej sekcji technicznej. Na treningu pokonałem ten zjazd za 3 razem, fakt, łatwy nie jest. Na zawodach jednak przesadzam, coś poszło nie tak i zaliczam fatalny upadek - lot przez kierownicę. Lecąc na twarz ratuję się rękami i mocno uderzam dłońmi o kamień, robiąc fikołka na prawy bok. Z tyłu atakuje mnie rower siodełkiem w plecy. Wstaję, ostrząsam się. Prawy róg zgięty w dół. Garmin Edge siedzi na kierownicy, nie pękł, żyje. Ja w przypływie adrenaliny biorę rower pod pachę i biegnę w dół. Do mnie leci ratownik czy wszystko w porządku, ja zdziwiony odpowiadam "Tak, wszystko ok". A on do mnie, że fatalnie to wyglądało... Domyślam się. Wsiadam na dole na rower i klnę na siebie, że jestem taki fatalny technicznie na zjazdach... A na treningu dałem rady. Widać, adrenalina, prędkość, tłok na trasie - i błąd. Trzeba było więcej potrenować ten karkołomny zjazd...

Potem jazda sekcją błotną, goni mnie Marek z Politechniki. Wojtusia i Michała nie widzę w ogóle. Odebrało mi chęć do walki i szybszej, żwawszej jazdy. Poza tym zaczęła boleć lewa dłoń i trudnością było mocniej chwycić kierownicę. Resztę wyścigu przejechałem siłą woli. Po tym błotnym i kamienistym szlaku. Podjazdy dawały się we znaki, i pokonywanie po raz trzeci trawiastego wyrypu mnie demotywowało. Przede mną był Michał, za mną Mateusz ze swoim skrzypiącym amortyzatorem. Przez dłuższy czas jechałem przed Michałem kiedy go wyprzedziłem, jednak popełniłem błąd i dałem się wyminąć. I tak dojechaliśmy do mety. Michał, ja, daleko w tyle Mateusz, który odpuścił. Gdzieś na końcu Marek, który zrezygnował po 2 kółku z walki.

Na mecie dowiaduję się, że trener też zrezygnował z walki po pierwszym okrążeniu. Zdenerwowało mnie to dość. Czyli nie będziemy mieć lidera na podium, w drużynówce też nie powalczymy. Jednak dzięki dwom Pawłom i Adamowi udało się wywalczyć drugie miejsce w klasyfikacji drużynowej. Co było dużym sukcesem.

Liczna reprezentacja Politechniki Wrocławskiej, 12-osobowa, napawała nadzieją przed kolejnymi zawodami. Dzięki chłopaki, że wam się chciało i w tak licznym gronie reprezentowaliśmy uczelnię i walczyliśmy na trudnej, ciężkiej i błotnej trasie w ramach akademickich zmagań.

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

AZS MTB CUP #1 Warszawa - defekt na początek

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
AZS MTB CUP #1 Warszawa - defekt na początek

9/12 okrążeń, 01:30:38, 25 AZS U-23

Pierwsze zawody w sezonie. Nowy cykl w ramach Akademickiego Pucharu Polski w Cross Country.
Pojechałem razem z rodziną Duszyńskich autem do Warszawy, pobudka przed 4 rano była dosyć ciężka...
Zerwany łańcuch na pierwszym mocniejszym podjeździe. Walka z czasem i wymiana od przypadkowej bikerki w strefie bufetowej/pomocy technicznej. Walka ze zdrowiem (kłucie w boku przez 3 okrążenia), z sobą, pluciem w twarz na brak treningów itp... Raptem 9 okrążeń z 12 przejechałem czyli 3x dubel. Ale zanim się z łańcuchem uporałem to już jedno okrążenie w plecy było. Dopiero od 7 okrążenia jechało mi się dobrze.

Nowa impreza AZS MTB CUP organizowana przez Politechnikę Wrocławską ZOD w Jeleniej Górze jest oficjalnym Akademickim Pucharem Polski w Cross Country. Ideą organizatora p. Grzegorza Miedzińskiego, było zaakcentowanie, że kolarstwo górskie staje się akademicką dyscypliną sportową uprawianą przez wielu studentów. Miała ona na celu zgromadzenie najlepszych zawodników nie tylko z AZS-ów (którzy do tej pory pokazywali się raz do roku na Akademickich Mistrzostwach Polski w kolarstwie górskim), ale także z licencjami PZKol jak i całkowitych amatorów. Rywalizacja w różnych kategoriach zapowiadała się ciekawie i gwarantowała wysoki poziom imprezy.

Pierwsza edycja odbyła się w sobotę 24 kwietnia w Warszawie na Fortach Bema. Piękna, słoneczna aura, centrum dużego miasta, które z górami i kolarstwem górskim nie ma wiele wspólnego, mile jednak zaskoczyła mnie. Trasa była niełatwa, krótka ok. 3 km pętla, mocno interwałowa, z piaszczystymi podjazdami i zjazdami, nie pozwalała na chwilę wytchnienia.

Organizacja przebiegała wzorowo, oprawa imprezy stała na wysokim poziomie, profesjonalizmu dodawali sędziowie z PZKol-u. Ponad 100 zgromadzonych zawodników może nie było liczbą bardzo wysoką, jednak jak na weekendowe oblężenie zawodami-maratonami MTB oraz charakter imprezy i jej pierwszą edycję było dobrze i optymistycznie można patrzeć w przyszłość. O godzinie 12:30 nastąpił start elity oraz U-23 kobiet, natomiast o 14:30 start elity i U-23 mężczyzn.

Na starcie mężczyzn stanęło ok. 60 zawodników, pierwszy podjazd utworzył od razu olbrzymi korek, było to wąskie gardło całego wyścigu. Jak to na XC, trzeba było sobie radzić - biegać w skos górki, skakać, czekać - jednak to nie to miejsce, tutaj każda sekunda jest na wagę złota. Dawałem z siebie co mogłem, jednak noga nie podawała najlepiej, niezbyt obszerne przygotowanie treningowe również dało o sobie znać. Do tego pierwszy mocniejszy podjazd zakończył się dla mnie zerwanym łańcuchem (!). Szybko schowałem łańcuch do kieszonki na plecach i pobiegłem razem z rowerem dalej. Czekał mnie bardzo szybki zjazd i nawrotka o 180 stopni w okolicach strefy bufetowej/pomocy technicznej. Tutaj rozpaczliwie wołałem o skuwacz, jednak pewna dziewczyna zaproponowała, bym wziął łańcuch i założył. Była spinka (SRAM-owska, taka sama która u mnie puściła...), mimo tętna 180 bpm udało mi się jakoś założyć łańcuch i spinkę. Strata była jednak ogromna i już, z powodu krótkiej pętli dochodzili mnie zawodnicy. Po wymianie łańcucha okazało się, że nie działa mi młynek (zaciągało łańcuch) i wszystkie sztywne podjazdy pokonywałem ze środkowej tarczy na stojąco, co mogło skończyć się poważnymi skurczami dla mnie. Trasa była szybka i nie dawała chwili wytchnienia. Ostry skręt w prawo, manewrowanie między dziurami, spora góreczka i zjazd w dół - do wyboru hopka albo przejazd obok niej. Ja wybieram obok, mając w pamięci koło od roweru kolegi z Politechniki Wrocławskiej, który specjalnie przyjechał na te zawody pociągiem z Wrocławia, jednak na objeździe trasy tak niefortunnie się wybił i wylądował z owej hopki, że pogiął koło, tarczę, amortyzator... ogólnie nic mu się nie stało, ale rower po części do wyrzucenia.

Naszą uczelnię reprezentowało 3 zawodników - Tomek Duszyński, Łukasz Klimaszewski oraz Kamil Dziedzic.

Dla mnie walka toczyła się dalej, jednak z każdą minutą miałem coraz bardziej dość. Bardzo mocno poszedłem pierwsze okrążenia i po chwili chciałem zejść z trasy. Jednak wola walki i ukończenia zawodów oraz wmawianie sobie, że jako "maratończyk" rozkręcę się później były silniejsze. I tak było, jednak po drodze załapałem kolejnego dubla, kiedy to z wyraźnie głośnym oddechem sapania wyprzedzał mnie Rafał Hebisz i inni z czołówki... Od 7 okrążenia jechało mi się coraz lepiej, jednak strata spowodowana wymianą łańcucha była nie do odrobienia. Zawody poszły kiepsko, na domiar złego na ostatnim dla mnie okrążeniu zostałem przewrócony przez innego zawodnika na końcowej alejce, która była posypana żwirkiem - bardzo niebezpiecznym, śliskim, należało tam bardzo uważać. Wziął mnie mocny skurcz w nogę, kask zszedł z głowy, ale pozbierałem się i z nadmiarem adrenaliny ukończyłem zawody na 25 pozycji w kategorii U-23 AZS. Sporo zawodników jednak nie ukończyło tej rywalizacji, wycofało się po 1 lub kilku okrążeniach. Ja byłem słaby to fakt, ale dzięki temu, że Tomek i Łukasz dobrze pojechali, a ja byłem trzecim reprezentantem uczelni, reprezentacja mężczyzn z Politechniki Wrocławskiej zajęła drużynowo 7 miejsce.

Z niecierpliwością czekam na kolejne zawody, które odbędą się 8 maja w Przesiece na kultowej już trasie Akademickich Mistrzostw Polski. Oby pogoda i frekwencja dopisała!

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

[b]XC Rzeszów 2008 - siódme poty na lokalnym podwórku[/b]

Niedziela, 7 września 2008 · Komentarze(3)
XC Rzeszów 2008 - siódme poty na lokalnym podwórku

3 x 7 km, 1:07:17, 7/ORLIK
Zawody XC na lokalnym podwórku. Wypadło wziąć w nich udział, mimo że cross-country to nie dla mnie. Jestem na to za słaby. Start jednak udany, 7 miejsce w kat. orlik (13 startujących, 8 ukończyło..). Gdyby nie spotkanie z dublowaną zawodniczką na zjeździe, która tuż przede mną zaliczyła glebę, to dowiózłbym 6 pozycję, a tak to zawodnik tuż za mną jadący wyprzedził mnie i nie pozwolił się już przegonić.. No i w końcu zawody w pełnym słońcu, a nie w błocie i deszczu jak miało to miejsce w ostatnim czasie..

Start opóźnił się o 30 minut. Od rana trochę źle się czułem. Od 8 rano miałem jakieś problemy ze zjedzeniem standardowej przed-startowej porcji makaronu. Później było już tylko gorzej. Jako że zawody odbywały się na drugim końcu miasta, start ze stadniny koni Albin na Słocinie, postanowiłem ten odcinek potraktować jako spokojną rozgrzewkę. Zapakowałem się do plecaczka rowerowego, wziąłem ze sobą zapas żeli (carbosnack) i izotoników, 2 bidony, pogoda zapowiadała się wspaniała. Lejący się z nieba żar później jednak doskwierał zawodnikom, jednak mi w lesie to nie przeszkadzało, bo tam było znacznie chłodniej. Po rejestracji w biurze zawodów i miłym zaskoczeniu, że jednak będąc w barwach "teamu" r.r.pl nie płacę wpisowego, dowiedziałem się od prezesa stowarzyszenia, że wcale nie jestem do niego zapisany, bo on nie widział mojej deklaracji. Trochę się wpieniłem, bo oznaczało to, że koszulkę dostałem "bezprawnie"...
Szukałem choć trochę cienia, poszedłem na godzinę przed planowanym startem, zjadłem endurosnacka, połknąłem tabletki, napiłem się sporo wody i odpoczywałem. Pół godziny przed startem zaplanowałem sobie rozgrzewkę. Jednak wszystko się pomieszało, bo start opóźnił się o ok. 30 min, spiker raz mówił że "startuje za 7-8 min", a dopiero na 15 min przed terminem zero podał prawidłową godzinę, tak więc odpowiedniej rozgrzewki nie było. Na trasie też się nie pojawiłem, jechałem ją na żywca.
Start był dość ostry, zrobiłem straszny błąd, bo na nieodsłoniętym odcinku WYDARŁEM do przodu i przez chwilę prowadziłem 13-osobowy peletonik. Chyba za bardzo się podnieciłem tym, że jadę przed Cinkiem ;-). Kosztowało mnie to dużo energii. Na pierwszym podjeździe jechałem 5-ty, trzymałem się koła Piotrkowi Sarnie z NSB Team. W pewnym momencie on źle pojechał musieliśmy przedzierać się przez taśmy, wykorzystało to 2 zawodników i minęli nas prawą stroną. Potem było ze mną coraz gorzej. Zięba mi uciekł, a ja na zjeździe próbując odrabiać straty, zagalopowałem się i wjechałem za daleko do rowu, tak że miałem problemy z zejściem z roweru i skutecznym przeniesieniem go nad błotem. Upadłem na kolano, bo zanurzyłem buta i straciłem sporo czasu. Na trasie dopingowało mnie sporo osób, bo bądź co bądź trochę osób mnie zna... Nie spodziewałem się, że chłopaki ułożyli taką trudną trasę, po pierwszym kółku miałem serdecznie dość. Jednak wiedząc, że przede mną jedzie Zięba nie mogłem odpuścić. Końcówka techniczna w lesie wraz ze ścianką, którą dwukrotnie udało mi się podjechać (!) na Geax Mezcal (P.S. tubeless sprawował się znakomicie, parę razy mocniej dobiłem tył, a na szutrowym zjeździe szalałem jak nigdy, nie obawiałem się o złapanie "laczka). Nie wiem jaki miałem czas pierwszego okrążenia (niestety pomiaru czasu nie było), ale miałem już dość. Mi pasują dużo bardziej maratony, tam wysiłek jest rozłożony w czasie i nie jedzie się od początku na 100% swoich możliwości. A tak tutaj czułem, że się zagotowałem. Po wyjściu z żużlowej prostej dostrzegłem Ziębę. Mocniej docisnąłem na pedały, dojechałem bliżej, wyprzedziłem jednego i cisnąłem w lesie. Doping był coraz głośniejszy. Jechało mi się dalej ciężko. Trasę już znałem, nie bałem się jechać na zjeździe szybciej, mimo że był naszpikowany wąskimi przejazdami koło drzew i ściankami, które pokonywało się dupskiem nad kołem... Na końcówce w lesie zobaczyłem Ziębę, który nagle zatrzymał się i coś majstrował przy rowerze. Wykorzystałem prezent, wyprzedziłem go, mocno pociąłem pod ściankę, uważnie między drzewami i nie oglądając się za siebie, pognałem na metę. Dopiero drugie okrążenie za mną, podobno miałem najlepszy czas z wszystkich trzech, zjadłem koło mety żela, wymieniłem błyskawicznie bidon na czystą wodę (izotonik od nutrenda mi całkowicie nie podchodzi, jest za słodki i gotuje się w ustach) i pognałem dalej. Trzecie okrążenie jechało mi się najlepiej, dopiero zacząłem się rozkręcać. Tu widać wytrzymałość mojego organizmu nieskażonego w tym sezonie treningami ;-). Jechaliśmy w trzyosobowej grupce. Seth, ja i Siemiączko za mną. Na jednym z trudniejszych zjazdów z wyrwą na środku Seth pojechał przodem, z trudem minął Ewę Mach, ja krzyknąłem "droga", ona się przewróciła tuż przede mną, nie miałem jej jak minął, Siemiączko to wykorzystał, minął mnie po krzakach i w taki oto sposób straciłem szansę na 6 czy nawet 5-te miejsce. Nie dałem rady go już później dogonić mimo, że próbowałem. Tym razem ścianki już nie podjechałem, ale szutrowy, kamienisty zjazd pokonałem chyba najszybciej z dotychczasowych przejazdów. Gdy dojechałem na metę i dowiedziałem się, że Zięba nie ukończył, czyli był za mną, krzyknąłem z radości. To był piekielnie trudny wyścig dla mnie, bardzo się zmęczyłem, jechałem na 100% swoich możliwości, trasa nie pozwalała nigdzie odpocząć. Do tego 3-krotne zsiadanie z roweru i prowadzenie/bieg również było męczące.
Po zawodach zostałem oglądać kat. elita. W mojej wygrał Cinek oczywiście, nie można się z takimi zawodnikami równać w żadnym stopniu.
Potem było trochę niemiło wśród osobników z "teamu" do którego jeszcze na tych zawodach należałem. Po zawodach już z tego zrezygnowałem...
Start należy zaliczyć do udanych, jednak okazało się, że było to moje zakończenie sezonu startowego w tym roku. Nie mam już ochoty i pieniędzy by się ścigać (a okazje maratonowe jeszcze są), a do tego zniechęciła mnie atmosfera i ludzie. No cóż, byle do następnego sezonu, oby był lepszy niż ten.

[b]Family Cup - Mistrzostwa Podkarpacia (Przemyśl)[/b]

Sobota, 2 września 2006 · Komentarze(0)
Family Cup - Mistrzostwa Podkarpacia (Przemyśl)

4 x 2,5 km, 0:40, 5/JUNIOR ST.
To był nieudany wyjazd - jednak przygotowanie wytrzymałościowe pod maratony dużo lepiej mi leży. Rozkręciłem się po 3 okrążeniu, a czołówka juniorów starszych już dawno mi odskoczyła. W końcu dotarłem 5-ty na metę... w ogóle impreza biedna, mało zawodników (w sumie w wyników naliczyłem 96), rok temu było duże lepiej i więcej ludzi i takie bardziej "święto kolarzy", a teraz takie lokalne zawody malutkie. Szkoda że się sponsorzy wycofali. Pozdrowienia dla Gustava który zawiózł nas tam dzisiaj samochodem, rowery na dachu dojechały w jednym kawałku, w ogóle to tylko on dobrze pojechał i przyjechał na 3-cim miejscu! Benek na 5-tym, Andrzej pomimo zamieszani z wynikami faktycznie powinien być też 5-ty (organizacja stała na bardzo niskim poziomie, nawet czasów nie mierzyli...)