Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2009

Dystans całkowity:58.00 km (w terenie 58.00 km; 100.00%)
Czas w ruchu:02:45
Średnia prędkość:21.09 km/h
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:58.00 km i 2h 45m
Więcej statystyk

Eska Fujifilm Bike Maraton #13 - defekt na finał

Sobota, 3 października 2009 · Komentarze(2)
Kategoria maratony (XCM)
Eska Fujifilm Bike Maraton #13 - defekt na finał

MEGA 58,0 km, 02:45:59, 33/M2, 69 OPEN

Ostatni maraton z cyklu, finałowy. Zimno, kilka dni wcześniej deszcz. Ale jedziemy. Czuć nogi było, brak rozgrzewki, problemy z soczewką w prawym oku, zatory na trasie, straszna tarka na zjazdach, niedziałający SID aż w końcu przestał w ogóle odbijać i ostatnie kilometry asekuracyjnie jechałem, żeby go bardziej nie zepsuć. I tak wkurzony dojechałem do mety. A tak chciałem do 50 OPEN wejść... To tak w skrócie co się działo na tym finałowym maratonie ostatnim dla mnie w tym sezonie.
Od maratonu minął już ponad miesiąc kiedy piszę te słowa. Wcześniej miałem zamiar się zabrać za dokończenie tego wpisu, ale się nie udało. Jestem ostatnimi czasy zbyt leniwy i wytrącony z równowagi. Minęły wakacje, zaczęły się studia, nie można tak łatwo wbić się w wir pracy i nauki... ech. Ale nie o tym wpis, ale o samym maratonie.
Niestety start z 3-go sektora. Mój ostatni start w tym cyklu był w lipcu w Tarnowie. Następne maratony bywały szybkie i stawka poszła do góry i zepchnęła mnie w klasyfikacji sektorowej z 2-go na 3-ci. Ustawiłem się razem z Józkiem na początku. Ale zanim dojechałem na maraton i zarejestrowałem się, były problemy z chipem i numerem startowym - zostały w Rzeszowie, zapomniałem je wziąć do Wrocławia. Szkoda było obie te rzeczy kupować na jeden maraton. Udało się wynegocjować niższą stawkę za chip (nie 20 zł), a numerek startowy - napisałem odręcznie sobie i tym samym wyróżniałem się na maratonie.
Bracia Brzózki, Galiński - takie osobistości również wystartowały w tym maratonie. To podniosło rangę imprezy i... zaniżyło wyniki innym zawodnikom. Wystartował pierwszy sektor, potem drugi. I przyszła kolej na mój. Ostry start, ostro się zagotowałem, nogi było czuć - brak rozgrzewki zrobił swoje. Potem pobłądziłem, zamiast ostro w lewo do góry pojechałem prosto i ludzie mnie wołali. Potem pod górkę trochę osób wyprzedziłem, część też mnie wyprzedziła. Pierwsze trudności na trasie, techniczny odcinek po korzeniach i kamieniach. Ludzie zsiadają z rowerów, tworzą się zatory, wszyscy klną na siebie i na innych. Ja próbuję tu, tam, siam. Okulary parują, dobrze, że są soczewki. Daję po sporych kamieniach w dół, zahaczam kierownicą o duży głaz, gdyby tam był dalej WCS Carbon to pewnie by pękł, na szczęście mocny aluminiowy Accent dał radę i tylko róg Boplighta się trochę obrócił. Potem jazda po tarce, jazda w samotności i grupie. Okropnie zmarzłem w stopy. Żałowałem, że nie ubrałem ochraniaczy na buty. W dłonie też marzłem na zjazdach, brakowało lepiej ocieplanych rękawiczek. Ludzie, którzy jechali w krótkich spodenkach i jednej cienkiej koszulce byli dla mnie hardcorowcami.
Kiedy w pewnym momencie droga kończyła się wyjazdem z lasu i najeżdżało się wprost na fotografa z FotoMaratonu poczułem, że widelec jakby się zapadł i usztywnił. Zatrzymałem się, sprawdziłem co jest - blokada w SIDzie nie działała, przy naciskaniu widelca czuć było wyraźny stukot. Fotograf zażartował, że "co, kolejny wydatek?". Ja się strasznie zdenerwowałem, poprzeklinałem głośno i ostrożnie pojechałem dalej. Jako że były to już ostatnie kilometry maratonu (nie wiedziałem jak daleko dokładnie, ponieważ w tym sezonie jeździłem bez licznika na zawodach, a jedynie z pulsometrem). Na zjazdach czułem się jak na sztywnym widelcu, moje ręce mocno oberwały, mięśnie mam widocznie zbyt słabe. Wyprzedziło mnie kilka osób, przez co straciłem miejsce w 30-tce i 50-tce OPEN. Trochę się wkurzałem na samego siebie i sprzęt, że nie zrobiłem serwisu amortyzatora.
Dojechałem na metę, pierwszy raz nie szarżowałem do samego końca. Spokojnie wjechałem, podniosłem ręce - ze zmęczenia i w geście zwycięstwa - w końcu to koniec sezonu dla mnie i dojechałem ten trudny maraton, który tak dał w dupę i w ręce. Akurat portal zdzieszowicki zrobił mi to zdjęcie, które wam prezentuję.
Mogę już powiedzieć, że awaria amortyzatora nie była poważna - serwis w rzeszowskim NSB i pan Leszek szybko pomógł, po prostu puścił oring w tłumiku i przelał się olej do goleni. SID już działa prawidłowo. A nowy hamulec Hope Mono Mini bardzo dobrze się sprawdził. I w końcu mogę hamować na przednim kole...

Sezon się skończył dla mnie. Plany były wielkie. Wyszło... jak zwykle. Na przyszły mam jeszcze większe ambicje, ale co z tego wyjdzie - zależy tylko ode mnie. Trzeba znaleźć czas na treningi, trenować z głową i rozwagą. Tylko wystarczy się wziąć za siebie...

Pozdrower! Do następnego sezonu 2010. Oby był lepszy, a przynajmniej nie gorszy niż ten, 2009 który się już dla niektórych (jak dla mnie) skończył, a dla niektórych kończy z dniem 31 grudnia ;-)