Wpisy archiwalne w kategorii

maratony (XCM)

Dystans całkowity:2005.60 km (w terenie 2005.60 km; 100.00%)
Czas w ruchu:113:19
Średnia prędkość:17.02 km/h
Suma podjazdów:18521 m
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:55.71 km i 3h 14m
Więcej statystyk

Bike Maraton 2018 #11 - Sobótka (FINAŁ)

Sobota, 13 października 2018 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Oj co to za była za sobota na Bike Maraton finałowa edycja w Sobótce. Jak tylko zobaczyłem na początku sezonu nową lokalizację Bike Maratonu to od razu się zaciekawiłem. Tym bardziej, że Sobótka od razu trafiła jako ostatnia edycja na finał. Mocno interesowałem się tym jaka będzie trasa, bo przecież Ślężę i Radunię znam dosyć dobrze, często tam bywając, z Wrocławia nie jest daleko. Co prawda trasa powstała dosyć późno i nie maczał w niej palców treneiro Dariusz Poroś, ale dopiero objazd na tydzień przed dał mi jakiś obraz tego co mnie czeka. O ile pętla MINI, szybkie wąskie gardło na 7 km zjazdowe i później końcówka na wymęczenie a wcześniej terepaczka po kamyczkach nie zrobiła na mnie wrażenie, o tyle pętla MEGA/GIGA z dwoma fajnymi OS-ami Tajemna i Świerkowa pozytywnie mnie zaskoczyła - było się gdzie zmęczyć i wykazać technicznie.
Ja swój "start" potraktowałem w ramach wycieczki, w końcu jeździ się po swoich terenach, piękna pogoda, 20 stopni na plusie to trzeba wykorzystać. Pierwszy sektor odjechał, ale na 6-kilometrowym podjeździe zacząłem przechodzić kolejne osoby z końca 1 sektora, jakoś się zaczęło kręcić. Pierwszy zjazd i luźne kamienie na środku ścieżki ukryte w trawie mnie zaskoczyły, bo mocno dobijam tylnym kołem. Myślę - kapeć, szlag, zaraz na początku. Wyjeżdżam ze ścieżki a tu kilka osób zmienia dętki w tym Łukasz Klimaszewski z teamu coś nieporadnie działa z kołem, sznurkami, pianką itp. Szybka decyzja, pasujące koła z naszych rowerów zamieniamy bo z mojego jednak nie zeszło powietrze, a ja będę się męczył z "parówą" vel PTN w środku i wymianą dętki. Później okazało się, że jednak moje koło jakoś magicznie też się okazało dziurawe, a Łukasz zrezygnował z dalszej jazdy, co mnie trochę podłamało, bo liczyliśmy przede wszystkim na dobry start drużynowy, no ale w odsieczy startowało nas sporo więc może chociaż mocnej 4-ce uda się wysoko dojechać. Jadąc kawałek dalej, widzę że kolejny agent z teamu, Kuba Kowalczyk ma kapcia. No ten to coś nie potrafi ukończyć maratonów bez defektów... Oczywiście nie posłuchał się rad żeby zabrać pompkę, dętkę i klucz imbus do odkręcenia koła, więc radośnie "oświadcza" ze idzie z buta. Po ostrej reprymendzie słownej ode mnie, pożyczeniu dętki, pompki i klucza, wymienia to i owo i jedzie dalej z zamiarem ukończenia GIGA. W międzyczasie zatrzymuje się ktoś ze znajomych Kuby i pożycza mi dętkę i pompkę w razie czego. Dołącza do nas kolega z PM Rider z kapciem i tak wesoło we 3 sobie "pompujemy". A to dopiero 7 km z przewidzianych na GIGA 77 km... Sporo czasu to zajęło, sektor 7 już zaczął mnie nachodzić, ale się nie zrażam i jadę dalej.
W tyle głowy mam że zjeżdżam wszystko z dętką w oponie więc nie można tak szaleć na kamienistych zjazdach nawet "po gruboziarnistej tarce". Cały czas wyprzedzam ludzi, łącznie z tym widząc co się dzieje na pierwszej ściance zjazdowej, gdzie wszyscy prowadzą i nie ma miejsca na zjazd... jakiś pan przewraca się i lotem koszącym jak kula kasuje kilka osób... no cuda na tym Bike Maratonie na poziomie 5-7 sektora. Wcale dalej nie jest lepiej. Na 1 bufecie oddaję PTN "parówę" żeby jechać już swobodnie, licząc na to że wróci to do nas na mecie bo 125 zł piechotą nie chodzi (wróciło na szczęście).
I tak dalej do rozjazdu, ciągle wyprzedzam, dwa żele zjedzone dodatkowo, ale kątem oka widzę że na tych przygodach upłynęło mi chyba extra jakies 40 minut! Stanowczo za dużo - czy zdążę na rozjazd MEGA/GIGA?
Pętla na Raduni dobrze mi znana, aczkolwiek ściana płaczu zmęczyła, próbuję wyprzedzać gdzie się da, ciągle to odległe sektory i ludzie podprowadzają rowery, każda wąska ścieżka idą z buta, wolno to wszystko idzie a zapas pod nogą jest. Dojeżdżam jakimś nowym przejazdem na początek ścieżki Tajemnej, po drodze widząc jak kolega fika OTB na szczęscie bez konsekwencji. Ulubiona ścieżka Tajemna nie można pojechać płynnie i szybko bo ludzie blokują tylne koła, jadą bardzo sztywno i wolno i nie chcąc przecinać po patykach, spokojnie jeden za drugim jadę. Wypadek dalej na szutry, potem do góry i taka jazda, ciągle do przodu. Bardzo krótki postój na bufecie, jedzonko i picie i jedziemy. Wiem że jestem daleko w d.. i mogę nie zdążyć na rozjazd bo mam blisko 45 minut w plecy na postojach...
Świerkowa podjazd daje się mocno we znaki. Ale zjazd to pełen flow. Krzyczę z daleka że będę jechał. Ludzie nie wierzą. Fotograf i filmowiec mówią do ludzi schodzących na ściance żeby zrobili miejsce bo jedzie. No jakbym mógł nie jechać ścieżki dobrze znanej sobie. Luźne kamienie skaczą pod kołami, jakoś udaje się to pokonać i wyprzedzić na styk kilka osób, nie powiem dość akrobatyczny balans ciałem - nawet na oficjalny film Bike Maraton się załapałem i zdjęcia :)
Mija 2h 50 min i wpadam na rozjazd, szybko liczę, że może być trudno zmieścić się dziś w 5 godzinach, bo drugą rundę na pewno pojadę sporo wolniej. Jeszcze pełen energii spotykam Arkadiusz Kuna który wybrał GIGA ale zawraca bo jednak sił zabrakło i zdrowie nie to. Rozumiem. Dalej jadę już sam, przede mną nikogo, za mną też nie. Chwilę przed ścianą doganiam kolegę z Polski Klub MTB a potem ściana. I przychodzi kryzys... bardzo wolno się wdrapuję, wszystko w siodle, ale czuję, że brak treningów i wyjeżdżenia na dłużej niż 3 godziny powoduje, że na przełożeniu 32/46 zaczyna być zbyt twardo i mrowienie w nogach. Dojeżdżam do Tajemnej, teraz sam więc pełny flow, luz, jazda, początek poszedł jakoś i nagle trach...
Lot przez kierownicę i upadek. Jakoś na zmęczeniu trzymając nogę w dole zahaczam o pieniek. W locie czuję okropny skurcz w obu łydkach. Leżę. Boli bark. Nie mogę wstać przez skurcze. Totalna porażka. Po kilku minutach zbieram się, prostuję kierownicę i totalnie wybity z rytmu zjeżdżam dalej. Wcześniej łykam żela z kofeiną, bo wiem, że koncentracja będzie jeszcze potrzebna teraz i na później. Po chwili kolejny błąd i upadek, tym razem mniej spektakularny ale bardzo bolesny bo kamieniem w piszczel. Mam dość. Nigdy się tu nie przewróciłem... Spokojnie jadę dalej szutrem, ale wiem, że to już totalna odcinka. Dojeżdżam do bufetu, pewnie jako jeden z ostatnich na GIGA, sporo zjadam, piję, uzupełniam bidony i toczę się dalej. Bardzo powoli. Czuję pod górę, że jedzie się coraz wolniej. I miękko. Coś jest nie tak....
SZLAG! Dętką od kolegi z Obornik Śląskich puszcza. Od początku gdy spojrzałem na łatki samoprzylepne wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego... Nie mam drugiej dętki. Na szczęście po kilku minutach ktoś jedzie za mną. To kolega z Polski Klub MTB. Pożycza dętkę. Ratuje mnie z opresji. Dziękuję bardzo. Teraz już wiem, że jadę jako ostatni. To jakaś masakra. Ponad 10 minut na powolną wymianę dętki z pompowaniem to stanowczo za długo ale nigdzie mi się już nie śpieszy. Patrząc na zegarek wiem, że teraz może być w 6 godzinach ciężko się zmieścić. To jakaś masakra, bo pewnie czołówka robi to poniżej 4 godzin - myślę (a robili w 3h30min...). Coś poszło nie tak. Toczę się dalej. Podjazd na Świerkową zabija ale wyprzedzam tam jedną osobę jeszcze która ma pewnie większy kryzys niż ja. Bufet. Coś jem i wiem teraz że potrzeba skupienia. Ostatni żel z kofeiną. Zjazd Dolce Vita. Ale wcześniej terepaczka. Dojeżdża do mnie ów kolega mający kryzys i mija z prędkością światła. To ja się tak wolno toczę...
No i druga część Dolce Vita. Dobrze znana mi ścieżka. Łatwa jest. Ale przejechało tu 500 osób albo schodziło czy blokowało tylne koło i ścieżka zmieniła swój kształt, charakter. Z surowego na szeroki trakt. Kamienie porozrzucane. Brak wyraźnych śladów przejazdu. Udaje się dogonić kolegę, bo jednak zjeżdżam sporo szybciej i pewniej. I dalej już znana mi męka. Wiem, że będzie ciężko. Ale gdy na liczniku 70 km, 7 km do mety myślę że realnie jest szansa zmieścić się poniżej 6 godzin to przyspieszam. Jest jeszcze trochę sił. 5 km do mety znaczek więc wychodzi ze będzie 76 km, a przewyższeń też coś mniej garmin pokazuje. Jeszcze Wieżyca. Tu przejazd ciut inaczej niż na objeździe pojechałem, ostatni sztywny podjazd mnie zabija. I zjazd, sporo krótszy niż na pierwotnym tracku.
Jest meta, ufff. Ale wstyd przyjechać niby jako 3. od końca a tak naprawdę ostatni (bo startowałem z 1 sektora wywalczonego daaaawno temu jak miałem formę :D). Plecy bolą okrutnie. Palce też. Ręce. Bark. Kolano spuchnięte. Piszczel gula. Ale cóż. Warto było. Wiem, że jesteśmy tu co najmniej do godziny 22 na dekoracje finałowe więc to GIGA i godzina 17 to było jeszcze OK... a później, później sporo się działo :)
Patrzę na Garmina a tu 1 godz 4 min postojów. 5h52m całość. No to powiedzmy że 4 minuty to bufety. Z czasem 4h52m byłoby kilka pozycji wyżej, ale to też słabo. Kiedyś udawało się jeździć z maksymalną stratą +1 godz do liderów ale na dłuższych i trudniejszych wyścigach MTB Marathon. Może jeszcze uda się potrenować...
Fajnie , że ekipa klubowa się zmobilizowała i udało nam się wskoczyć na 2. miejsce drużynowo OPEN. Dobrze pojechał na GIGA Darek, Karolina, Krystian i Bartek. W zapasie był jeszcze Piotrek i Kuba. Giga ukończyło tylko 65 osób z 1217 startujących więc to o czymś świadczy...
Dzięki za cały sezon. A w związku z "prezentem" wypada teraz przygotować lepszą formę na przyszły sezon i pojawiać się na Bike Maratonach częściej niż tylko na rozpoczęciu i zakończeniu. Ale za to jaką ładną klamrą to spiąłem :)
Mitutoyo AZS Wratislavia

Skandia Maraton #8 RZESZÓW - godne zakończenie u siebie

Niedziela, 26 września 2010 · Komentarze(1)
Kategoria maratony (XCM)
Skandia Maraton #8 RZESZÓW - godne zakończenie u siebie

MEDIO 52 km, 02:25:48 17/M2, 32 OPEN


Nigdy nie sądziłem, że tak wielka impreza, ogólnopolski maraton zawita do mojej rodzinnej miejscowości, gdzie od kilku lat jeżdżę sobie na rowerze a od 4 lat trenuję i ścigam się w maratonach MTB. O tym, że impreza będzie w Rzeszowie wiedziałem od dawna.

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

Bike Maraton #5 Tarnów - przygrzało w garnek

Sobota, 10 lipca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Bike Maraton #5 Tarnów - przygrzało w garnek

MEGA 60 km, 03:42:31, 39/M2, 103 OPEN


To był baaardzo gorący maraton i wyjątkowo sporo pod górę. Do tego droga przez mękę po palących asfaltach, ale też i chwila przyjemnej jazdy w lesie po trudnych, wypłukanych szlakach. Oraz killer - bardzo ostry zjazd.
Spotkanie na końcu z Michałem (który ściga się w PP - GIGA) i pożyczenie mu bidonu. I jazda do mety za gościem, który nie potrafił zjeżdżać, a był przede mną, musiałem go wyprzedzić, dość ryzykownie... straszni ludzie są na tym BM. Zresztą jak wszędzie - amatorka...

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

Cyklokarpaty #5 Pruchnik - kiedy zaczynasz czuć respekt

Sobota, 3 lipca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria maratony (XCM)
Cyklokarpaty #5 Pruchnik - kiedy zaczynasz czuć respekt

GIGA 80 km, 04:51:10, 11/M2, 18 OPEN


Kolejne ciężkie wybranie się w teren. Kilka godzin jazdy w siodełku.
I podsumowanie przez 2 panów z kategorii M4 i M5, że cienki jestem. No bo jestem. Treningów brak. Ale ukończyłem, jestem z siebie dumny, niektórym nawet na MEGA się nie udało, bo zeszli 17 km przed metą... Zapunktowałem dla drużyny. Dzięki temu stanęliśmy na podium!

Tygodniowe nastawienie, że znowu pojedzie się GIGA i spędzi ponad 4 godziny w siodełku działa pozytywnie. Wiadomo, o wynik dobry nie walczę, bo formy nie ma. Spokojnie na starcie ustawiam się w drugim sektorze obok kolegów z teamu. Na Garminie puls lekko koło 70 czyli całkowicie bezstresowo. Mój cel to przejechać 2 pełne okrążenia tego katorżniczego maratonu. Znałem go ze edycji wcześniejszych, w 2007 i 2008 roku tu startowałem, mam nawet pamiątkową żółtą czapeczkę oraz mini-apteczkę.

Chwila nerwowości i wystartowali. Jak zwykle ciężki przejazd przez bramę, wąsko i co chwile ktoś niebezpiecznie hamuje. Na szczęście szybko dostajemy się na asfalt i mozolnie wspinamy się w górę. Nie było mocy u mnie, noga ledwo kręciła, czołówka wypruła mocno do przodu nawet jej nie widziałem, mnie co chwilę mijały kolejne osoby. Wiedziałem, że muszę zachować siły na drugie okrążenie, więc się oszczędzałem. Potem dojazd do lasu i zjazd, piękny. Sporo osób jechało bardzo wolno, widać trafiłem w stawkę dość początkujących i niedoświadczonych osób, nie było jak wyprzedzać. Potem przejście przez rzeczkę i mozolne wspinanie się w lesie. Sporo osób zaczęło schodzić z rowerów, nie usuwało mi się, nie mogłem jechać na młynku do góry. Nie lubię podchodzenia, wolę podjeżdżać, tak to mnie przynajmniej skurcze nie złapią.

I tak się wspinamy, jedziemy, tasuję się z "dużym panem" znanym z edycji w Strzyżowie, dziś on niestety nie jedzie na GIGA bo "za dużo to zdrowia kosztuje". No i ma rację... Z dalszej części maratonu niewiele pamiętam, ciągle gęsto na trasie, potem sporo jechałem sam po szutrach i asfaltach i za sobą ciągnąłem kilka osób, jechało mi na kole i wykorzystywało to, ale nikt nie chciał dawać zmian. Na zjazdach darłem jak głupi ile sił w nogach na najcięższym przełożeniu. Mając niskie ciśnienie w oponach przerobionych na bezdętkowe mogłem zasuwać po tych szutrach ile fabryka dała. I tak trasa była dość nudna, monotonna. Miejscami zaczęło się także ściemniać i chmurzyć. Trasę znałem z poprzednich lat, potem dojazd do ściany - podejścia i pamiętne zjazdy trudnymi koleinami. Wcześniej widzę fotografa, więc zamiast iść wsiadam na rower i zawzięcie kręcę - stąd właśnie to foto... Zjazd był trudny, jechało się grzbietem koleiny, do tego było ślisko, miejscami trochę błota i ciężko się zjeżdżało, gdy palce i ręce odmawiały już posłuszeństwa. Dojazd do stadionu, przejazd przez metę.

Trochę się tutaj pogubiłem, ale Prucek krzyczy że MEGA/GIGA w prawo więc przejeżdżam koło bufetu nie zatrzymując się - wypatruję Marzenki, która ma mi podać bidon na wymianę, w bukłaku na plecach mam jeszcze sporo picia. Uff, znalazłem ją, jak się okazało trasa prowadziła nie przez stadion tylko obok, za samochodami. Zawodnik z Jasło Bike mnie popędza, ja jednak muszę wziąć bidon i jadę dalej. Szybka ta wymiana była. Potem wlokę się do góry po asfalcie, jest ciężko. Jasło mi ucieka, w sumie jadę sam i już nie na takiej świeżości pokonuję ten podjazd co za pierwszym kółkiem.

Teraz jest już luźniej na trasie, samodzielnie praktycznie pokonuję zjazd w lesie, przejście przez rzeczkę i wspinanie się na młynku. Teraz nikt przede mną nie schodzi z roweru, a ci co byli to ich mijam. Jest luźniej na drugiej pętli. Dojazd do rozjazdu MEGA/GIGA, ja wybieram w lewo. Skąpo ubrana dziewczyna niby wskazuje drogę, a tak naprawdę rozprasza uwagę, kamyczki były dosyć luźne więc trzeba było uważać. I teraz zaczęła się jazda, wyprzedam starszego pana, pamiętam, że na pierwszej pętli zjeżdżał dość asekuracyjnie (wolno), popełniam jednak błąd, wybieram zły tor jazdy i to on mnie wyprzedza. Tym razem jedzie dużo szybciej, więc już trzymam się za nim. Potem pamiętny przejazd przez pole i zasuwanie w dół. Mając w pamięci poprzeczny głęboki i niebezpieczny przekop hamują dosyć ostro, jednak setka innych uczestników wybrała inny tor jazdy i pokonuję pole na przeprostą, tym samym omijając ów przekop, co było dla mnie zdziwieniem. Dogania mnie 2 panów z kategorii M5 i M4 jak się później okazuje i tak sobie idziemy razem do góry, a potem ja jadę samotnie technicznym fragmentem w lesie.

Po dojeździe na szutry ów panowie mnie dochodzą i trzymają mi się na kole. Coś tam sobie gadamy po czasie, jeden z nich przytacza historię lekarki, która na badaniach EKG stwierdziła, że serce za wolne bije i trzeba włożyć mu rozrusznik. Nie wzięła jednak pod uwagę, że ów pan od wielu lat amatorsko trenuje kolarstwo... Dość długo tak jedziemy, ja jednak powoli opadam z sił, poznani doświadczeni bikerzy mnie mobilizują, żebym dawał z nimi, jednak zostaję sam. Po czasie zaczyna padać deszcz, akurat na szybkim szutrowym zjeździe, robi się zimno. Potem wjazd w las i błot, całkowicie odechciewa mi się jechać. Wtedy to poczułem respekt do trasy, przyrody, pogody a i tych 2 panów przede mną, którzy mieli siły tak jechać...

Jakoś się toczę powoli do przodu, nikogo nie ma przede mną ani za mną i tak sobie jadę. Zjazd po trafie szybki stał się niebezpieczny, bo było mokro. Zaliczam małą glebę, hamuję bokiem przez dłuższy odcinek. Jednak szybko się zbieram, nic mi się na trawie nie stało i jadę dalej, już wolniej. Potem dojazd do zabudowań, koło sklepu i wspinaczka do góry. Dogania mnie jakiś młodszy zawodnik, jak się później okazuje akurat M2 i GIGA, czyli moja kategoria. Łapią go skurcze, jednak po chwili mnie wyprzedza i jedzie dalej. Potem znowu mozolna wspinaczka do góry, mijam tutaj z 5 osób, które jeszcze kończą MEGA (!), usuwają mi się z drogi i jadę dalej. Potem znowu trudny zjazd koleinami, jakoś walczę, chociaż ręce dużo słabsze i trzeba bardziej uważać. Dojeżdżam w końcu do mostka, przejazd, asekuracyjnie na stadion i daję. Jest w końcu meta. Udaje się. Prawie 5 godzin jazdy.

Na mecie dowiaduję się, że moja heroiczna walka nie poszła na marne, ponieważ kolega z teamu nie ukończył rywalizacji, a miał jechać GIGA. Natomiast Tomek oczywiście GIGA ukończył i zajął wysokie miejsce, bardzo dobrze poszło natomiast Damianowi. Piotrek również dowiózł cenne punkty dla drużyny i tym samym w końcu stanęliśmy na podium w klasyfikacji drużynowej.

Teraz pasuje chwilę wypocząć od maratonów, jednak na to się nie zanosi...

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

Cyklokarpaty #4 Strzyżów - jak bardzo może boleć tyłek...

Niedziela, 27 czerwca 2010 · Komentarze(1)
Kategoria maratony (XCM)
Cyklokarpaty #4 Strzyżów - jak bardzo może boleć tyłek...

GIGA 75 km, 04:46:16, 14/M2, 32 OPEN


Nie ma to jak wybrać się na najdłuższy, najcięższy i najtrudniejszy dystans po miesięcznej przerwie w regularnej jeździe na rowerze i bez przygotowania w zimie. To było hardkorowe...

Na maratonie w Strzyżowie nie mogło mnie zabraknąć, zwłaszcza że zapraszali mnie na niego osobiście sami organizatorzy :) tzn. kuzyni Łukasz i Wojtek Szlachta. Impreza w zeszłym roku była naprawdę udaną, rozgrywana była jednak w późniejszym terminie, kiedy miałem dość dobrą formę. Wtedy było sporo błota i piękne słońce. Tym razem błota było mniej, trasa została zmodyfikowana, no i było parę niespodzianek...

Na początku - start ze stadionu miejskiego. Inne miejsce, więcej przestrzeni, bardziej to wszystko rozciągnięte więc niekoniecznie na plus.

Mój team stawił się w dość okrojonym składzie, jednak Ewelina dała radę. Ja również. Porwałem się na dystans GIGA, najdłuższy, bo chciałem w tym sezonie dokończyć już jeżdżenie na GIGA w Cyklokarpatach, chociaż wiem, że będzie to nadludzki wysiłek. W Przemyślu było nadzwyczaj łatwo. Tutaj już nie.

Początek - zamieszanie z sektorami. Wbijamy razem na koniec 1szego czy 2giego sektora, przecież i tak wszystko się jeszcze ustawi na rozjeździe. Prowadzenie przez miasto przez policję, nerwowo. Do tego przejazd przez TUNEL! Super atrakcja, tylko ktoś do cholery nie pomyślał i nie włączył światła. Ciemno okropnie niebezpiecznie, mokro, ludzie się wywracają. Powiem, miałem nie lada stracha. Dobrze, że wszystko dla mnie skończyło się szczęśliwie, inni nie mieli tyle szczęścia z tego co wiem...

Później to jazda do góry, po płytach, gdzie stawka zaczyna się rozciągać. Czułem, że to nie będzie mój dzień... Dalej szybkie szutrowe zjazdy, gdzie wyprzedzam sporo osób - opony przerobione na bezdętkowe i ciśnienie rzędu 2 atm. robią swoje. Później trudniejsze zjazdy po polach i koleinach, gdzie sporo ludzi się dziaduje, ech niestety trzeba schodzić, kombinować, ciężko zjeżdżać. Ogólnie cieniasy przede mną. No ale na podjeździe byli szybsi...

I tak sobie jadę ten maraton, raz szybciej raz wolniej. Ktoś tam mnie mija, mówi że co to tylko na zjazdach szybki jestem (no ba! jak się formy nie ma to trzeba chociaż zjazdy jechać normalnie). W lesie szybki singiel, mijam Wojtka, który wcześniej zatrzymał się na zjeździe, jak się okazało wymiotował na trasie, co było nie lada przegięciem. W późniejszej części maratonu będę go mijał jeszcze 2 razy... W tym lesie czuć tylko swąd spalonych klocków / przypalonych tarcz hamulcowych, bo ludzie za dużo hamują z obawy przed... no właśnie czym?

Dalej droga przez mękę, sporo jeżdżenia na młynku. Kiedy docieram do rozjazdu i przejazdu przez błota i rzeczkę, napęd odmawia posłuszeństwa i zaczyna zaciągać na najmniejszej zębatce z przodu. Czarna rozpacz. Jeszcze na 1-szym kółku mam siły ciągnąć na przełożeniu 2-1 (czyli 32-32) na stojąco. Na końcu trasy pod górę dojazd do asfaltu, tutaj samochód i dobrzy ludzie pożyczają mi smar, łańcuch został wcześniej cały wypłukany przy przejeździe przez rzeczkę. Jednak zielony FL to nie to samo co Rohloff... Potem mega szybki zjazd asfaltowy, sporo błota zostawione przez inne rowery i dalej jazda. Tasuje się z "dużym" panem na rowerze i od tego momentu sobie jakoś tak razem jedziemy. Znowu mijam bufet, ten sam po raz drugi i jadę ponownie do góry. Szutrowa droga, ciężki meczący podjazd daje się we znaki. Tym bardziej, gdy sobie uświadamiam, że po następnej pętli będę go pokonywał jeszcze raz, po raz trzeci! Cholera, będzie ciężko. Oby tylko zdążyć na limit wjazdu na GIGA... Uff, udaje się, jestem i tak sporo, bo aż 40 minut przed czasem 13:20. Przede mną wpadka pana, bo pomylił trasy, w sumie to sam sobie zawiniłem, bo się spytałem czy GIGA jedzie, a on MEGA, po hamulcach daje i bym się na zjeździe w niego wyłożył... tutaj na tym śliskim odcinku początku rozjazdu doganiam Ewelinę z mojego teamu ELEKTRA Rzeszów Team, po 3 godzinach jazdy. Późno ją doszedłem. Dziewczyna sobie radzi całkiem nieźle na technicznych błotnych zjazdach, jestem pełen podziwu. Potem jakoś nie udaje mi się jej dogonić, aż do czasu. Na równym ją dochodzę, coś tam gadamy sobie. Ona mówi, że już nie ma sił i będzie ciężko (w sumie się nie dziwię, przez ostatnie 2 dni ścigała się na MP na szosie, więc wielkie uznanie za to GIGA!). Trochę ją motywuję, odskakuję na zjeździe razem z "dużym panem" i jedziemy. Jeszcze wcześniej męka przy ostrym podjeździe w lesie, gdzie na 2giej pętli zamieniło się to dla mnie w podejście. A Ewelina ciągle przede mną dawała radę i jechała! No mocna dziewczyna, nie ma co. Potem jazda asfaltem, "duży" siedzi mi na kole i odpoczywa, tak się dowozi do bufetu. Pyta mnie, czemu zostawiłem koleżankę, trochę mnie wyrzuty biorą, bo przecież mogłem poczekać na nią te kilka minut i przewieźć ją na kole na tym krótkim odcinku asfaltowym, żeby sobie odpoczęła.

Bufet po raz trzeci. Tym razem zatrzymuję się. Jeszcze trochę wody w bukłaku jest, wymieniam tylko bidon. Jak się później okazało, zamiast wody dostałem jakąś wodę "o smaku pokrzyw" jak to Ewelina trafnie określiła... Było niedobrze. Odżywiam się arbuzami, pomarańczami, wcześniej wciągam ostatniego żela SIS-a, którego miałem awaryjnie w plecaku, wcześniejsze 3 duże endurosnacki z Nutrenda już zjadłem... Jak się okazało, mix owoców i żela sprawił, że po przyjeździe na metę bardzo źle się czułem i było mi słabo, duszno, niedobrze, wszystko co najgorsze... ale zanim dotarłem do tej mety jeszcze minęło 45 minut męki. Ewelina posilona odjechała mi sporo, i po 15 minutach wspólnej jazdy uciekła mi. Ja się już sam turlałem do mety siłą woli. Odcinek znałem z zeszłego roku, jazda po polach w dół to frajda, pod warunkiem dobrego oznakowania. Ciągle nie byłem pewny czy dobrze jadę, bo oznaczenia były za rzadko, jednak ani razu się nie zgubiłem. Chwila zawahania na drodze wysypanej cegłami (cała ciężarówka! taka góra) - już myślałem, że ktoś chciał wykonać sabotaż trasy maratonu... potem jeszcze końcówka z buta, mijam jakąś panią - niedobitka z MEGA i jadę do mety. Już czuję końcówkę, już ostatni zjazd z piękną panoramą na Strzyżów, przejazd pod wiaduktem, obudzenie się strażaka, zatrzymanie auta (wcześniej miałem niemiłą sytuację na drugim wjeździe na pętlę GIGA, gdzie auto się zatrzymało w ostatniej chwili, strażacy wyraźnie już znudzeni a może i zmęczeni zatrzymali je w ostatniej chwili, a ja zdenerwowany i rozdrażniony przejechałem za tym autem... urok maratonów, w końcu w otwartym ruchu drogowym są organizowane) i jazda do mety.

Dotarcie do mety i koniec to było bezcenne. I ramiona M. mojej dziewczyny, która bardzo się martwiła o mnie, ponieważ na ma początku imprezy wydarzył się jakiś wypadek i karetka pojechała, a na stadionie był szum i niepokój, co z kim się z stało i zero informacji. Kobiety jak to kobiety - panikowały. Ja na szczęście cały i zdrowy, pełny w błocie, bo jednak na trasie go nie zabrakło, dotarłem po prawie 5 godzinach jazdy na metę. A tyłek to mnie bolał niemiłosiernie...

Track GPS w serwisie BikeBrother.com