Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2010

Dystans całkowity:79.00 km (w terenie 79.00 km; 100.00%)
Czas w ruchu:03:36
Średnia prędkość:21.94 km/h
Suma podjazdów:205 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:39.50 km i 1h 48m
Więcej statystyk

Bike Maraton #1 Wrocław - zgon na koniec

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Bike Maraton #1 Wrocław - zgon na koniec

MEGA 51,9 km, 02:06:48, 67/M2, 162 OPEN

Pierwszy w sumie taki sportowy weekend, żeby ścigać się w sobotę i niedzielę w moim wykonaniu.
Późno wstałem, dopiero o 8 rano zmęczony wczorajszym dniem. Ogólnie wszystko w biegu, późno zjadłem, późno wyruszyłem, na start przyjechałem po 15 km rozgrzewce na rowerze koło 10:15 dopiero, a o 11:00 był start, od 10:30 ustawianie do sektorów.
Niestety zima marnie przepracowana, do tego nawet 1000 km w kwietniu nie zrobiłem, wczorajsze zawody też dały w kość. Nie dałem sobie rady, mimo, że na początku leciałem jak głupi i wszystkich wyprzedzałem, to od ok. 40 km tzw. "zgon". I ratowałem się resztkami żeli energetycznych i turbosnackiem, które mi zostały w kieszonkach. I jakoś doczłapałem się do mety, było mi naprawdę ciężko, aczkolwiek jechało się dużo lepiej niż wczoraj. Tłok co prawda na trasie był spory, jednak dało się wyprzedzać.
Najgorsze było dublowanie wracających z MINI maratonu pod koniec, ja do nich "środek" a oni na środek zjeżdżali... albo "prawa wolna", żeby ostrzec że tam przejeżdżam, bo taki z MINI to różne dziwne rzeczy potrafi robić (vide doświadczenie maratończyka...). Jednego pana musiałem niestety zahaczyć barkiem tym samym ratując się samemu przed upadkiem (coś tam krzyczał, że "przesadzam, gdzie mi się tak śpieszy", chyba niektórzy nie rozumieją idei walki sportowej...).

Wracając do startu - oczywiście opóźniony z powodu olbrzymiej frekwencji, organizator podawał 1610 osób! Dobrze że poleciałem z pierwszego sektora M2 to nie było takiego tłoku. Trasa początkowo sporo obeschła w porównaniu do objazdu sprzed tygodnia. Leciałem, leciałem aż doleciałem dość szybko do pałacyku na wodzie w Wilanowie. Jechałem sam, nikogo przede mną, za mną dość daleko też. Więc szybko wskoczyłem na znany singiel i sprawnie go pokonałem. Rowy były całkiem ciekawe, SID się dość mocno ugiął, a ja sam próbowałem pokonać te kilometry jak najszybciej. Noga podawało, skurczów nie było, tętno dość wysokie. Jednak od 30 km zaczęło być coś nie tak. Mijałem się z Mateuszem Madejem, którego dzień wcześniej poznałem na zawodach w Warszawie, a nieszczęśnik złamał koło (!) i startował na rowerze crossowym brata - złapał kapcia we Wrocławiu. Potem doszedł mnie młodzik debiutant w tego typu imprezach Michał Cieślak, co mnie dość podłamało. Chwilę depnąłem mocniej w korby, odjechałem mu, jednak to szaleńcze tempo nie mogło długo trwać. Przed 40 km trasy osłabłem całkowicie. Od tego momentu nikogo już chyba nie wyprzedzałem do mety (oprócz dublowanych z MINI). Teraz trasa wiodła w przeciwnym kierunku aniżeli jechało się godzinę wcześniej. I tak jakoś doczołgałem się do mety. Końcówka jeszcze walka z jednym zawodnikiem (bezsensowna, bo i tak każdy ma indywidualny pomiar czasu...), niestety przegrana. I zrezygnowany wjazd na metę. Wynik tragiczny, nie powalający, można się załamać. Ale spodziewałem się, że tak będzie...
Mała regeneracja na bufecie na mecie, sporo pomarańczy i bananów, do tego wody. Potem rozmowa z Heavy Puchatkiem, z którym ścigałem się w zeszłym sezonie, przyjechał w sumie tuż przede mną, też nie trenował przez zimę...
Dalej rozmowy ze znajomymi z teamu AZS PWr, niemiła wiadomość od Józka managera - miał wypadek na trasie, rower trzeba było odebrać z biura zawodów. Chodzenie po miasteczku zawodów, rozmawianie ze znajomymi (pozdrowienia dla Pawła oraz Laury z e-bikerzone.com a także Marcina i Asi z ESKA Team) i później z członkami teamu. Udało nam się zrobić chyba po raz pierwszy tak liczne grupowe zdjęcie w nowych strojach (niektórzy mieli jednak jeszcze stare stroje ponieważ nowych nie odebrali?!), z Pawłem sprawdziliśmy wyniki i dość wcześnie pojechaliśmy do siebie, mając jeszcze 15 km do pokonania na rowerach... to był ciężki rozjazd.
O maratonie trzeba jak najszybciej zapomnieć, wyniku nie rozpamiętywać, a potraktować to tylko jako mocny i dobry trening. Całe szczęście, że obyło się bez defektów (chociaż piasta wydawała okropne dźwięki) i upadków.

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

AZS MTB CUP #1 Warszawa - defekt na początek

Sobota, 24 kwietnia 2010 · Komentarze(0)
AZS MTB CUP #1 Warszawa - defekt na początek

9/12 okrążeń, 01:30:38, 25 AZS U-23

Pierwsze zawody w sezonie. Nowy cykl w ramach Akademickiego Pucharu Polski w Cross Country.
Pojechałem razem z rodziną Duszyńskich autem do Warszawy, pobudka przed 4 rano była dosyć ciężka...
Zerwany łańcuch na pierwszym mocniejszym podjeździe. Walka z czasem i wymiana od przypadkowej bikerki w strefie bufetowej/pomocy technicznej. Walka ze zdrowiem (kłucie w boku przez 3 okrążenia), z sobą, pluciem w twarz na brak treningów itp... Raptem 9 okrążeń z 12 przejechałem czyli 3x dubel. Ale zanim się z łańcuchem uporałem to już jedno okrążenie w plecy było. Dopiero od 7 okrążenia jechało mi się dobrze.

Nowa impreza AZS MTB CUP organizowana przez Politechnikę Wrocławską ZOD w Jeleniej Górze jest oficjalnym Akademickim Pucharem Polski w Cross Country. Ideą organizatora p. Grzegorza Miedzińskiego, było zaakcentowanie, że kolarstwo górskie staje się akademicką dyscypliną sportową uprawianą przez wielu studentów. Miała ona na celu zgromadzenie najlepszych zawodników nie tylko z AZS-ów (którzy do tej pory pokazywali się raz do roku na Akademickich Mistrzostwach Polski w kolarstwie górskim), ale także z licencjami PZKol jak i całkowitych amatorów. Rywalizacja w różnych kategoriach zapowiadała się ciekawie i gwarantowała wysoki poziom imprezy.

Pierwsza edycja odbyła się w sobotę 24 kwietnia w Warszawie na Fortach Bema. Piękna, słoneczna aura, centrum dużego miasta, które z górami i kolarstwem górskim nie ma wiele wspólnego, mile jednak zaskoczyła mnie. Trasa była niełatwa, krótka ok. 3 km pętla, mocno interwałowa, z piaszczystymi podjazdami i zjazdami, nie pozwalała na chwilę wytchnienia.

Organizacja przebiegała wzorowo, oprawa imprezy stała na wysokim poziomie, profesjonalizmu dodawali sędziowie z PZKol-u. Ponad 100 zgromadzonych zawodników może nie było liczbą bardzo wysoką, jednak jak na weekendowe oblężenie zawodami-maratonami MTB oraz charakter imprezy i jej pierwszą edycję było dobrze i optymistycznie można patrzeć w przyszłość. O godzinie 12:30 nastąpił start elity oraz U-23 kobiet, natomiast o 14:30 start elity i U-23 mężczyzn.

Na starcie mężczyzn stanęło ok. 60 zawodników, pierwszy podjazd utworzył od razu olbrzymi korek, było to wąskie gardło całego wyścigu. Jak to na XC, trzeba było sobie radzić - biegać w skos górki, skakać, czekać - jednak to nie to miejsce, tutaj każda sekunda jest na wagę złota. Dawałem z siebie co mogłem, jednak noga nie podawała najlepiej, niezbyt obszerne przygotowanie treningowe również dało o sobie znać. Do tego pierwszy mocniejszy podjazd zakończył się dla mnie zerwanym łańcuchem (!). Szybko schowałem łańcuch do kieszonki na plecach i pobiegłem razem z rowerem dalej. Czekał mnie bardzo szybki zjazd i nawrotka o 180 stopni w okolicach strefy bufetowej/pomocy technicznej. Tutaj rozpaczliwie wołałem o skuwacz, jednak pewna dziewczyna zaproponowała, bym wziął łańcuch i założył. Była spinka (SRAM-owska, taka sama która u mnie puściła...), mimo tętna 180 bpm udało mi się jakoś założyć łańcuch i spinkę. Strata była jednak ogromna i już, z powodu krótkiej pętli dochodzili mnie zawodnicy. Po wymianie łańcucha okazało się, że nie działa mi młynek (zaciągało łańcuch) i wszystkie sztywne podjazdy pokonywałem ze środkowej tarczy na stojąco, co mogło skończyć się poważnymi skurczami dla mnie. Trasa była szybka i nie dawała chwili wytchnienia. Ostry skręt w prawo, manewrowanie między dziurami, spora góreczka i zjazd w dół - do wyboru hopka albo przejazd obok niej. Ja wybieram obok, mając w pamięci koło od roweru kolegi z Politechniki Wrocławskiej, który specjalnie przyjechał na te zawody pociągiem z Wrocławia, jednak na objeździe trasy tak niefortunnie się wybił i wylądował z owej hopki, że pogiął koło, tarczę, amortyzator... ogólnie nic mu się nie stało, ale rower po części do wyrzucenia.

Naszą uczelnię reprezentowało 3 zawodników - Tomek Duszyński, Łukasz Klimaszewski oraz Kamil Dziedzic.

Dla mnie walka toczyła się dalej, jednak z każdą minutą miałem coraz bardziej dość. Bardzo mocno poszedłem pierwsze okrążenia i po chwili chciałem zejść z trasy. Jednak wola walki i ukończenia zawodów oraz wmawianie sobie, że jako "maratończyk" rozkręcę się później były silniejsze. I tak było, jednak po drodze załapałem kolejnego dubla, kiedy to z wyraźnie głośnym oddechem sapania wyprzedzał mnie Rafał Hebisz i inni z czołówki... Od 7 okrążenia jechało mi się coraz lepiej, jednak strata spowodowana wymianą łańcucha była nie do odrobienia. Zawody poszły kiepsko, na domiar złego na ostatnim dla mnie okrążeniu zostałem przewrócony przez innego zawodnika na końcowej alejce, która była posypana żwirkiem - bardzo niebezpiecznym, śliskim, należało tam bardzo uważać. Wziął mnie mocny skurcz w nogę, kask zszedł z głowy, ale pozbierałem się i z nadmiarem adrenaliny ukończyłem zawody na 25 pozycji w kategorii U-23 AZS. Sporo zawodników jednak nie ukończyło tej rywalizacji, wycofało się po 1 lub kilku okrążeniach. Ja byłem słaby to fakt, ale dzięki temu, że Tomek i Łukasz dobrze pojechali, a ja byłem trzecim reprezentantem uczelni, reprezentacja mężczyzn z Politechniki Wrocławskiej zajęła drużynowo 7 miejsce.

Z niecierpliwością czekam na kolejne zawody, które odbędą się 8 maja w Przesiece na kultowej już trasie Akademickich Mistrzostw Polski. Oby pogoda i frekwencja dopisała!

Track GPS w serwisie BikeBrother.com