Wpisy archiwalne w kategorii

maratony (XCM)

Dystans całkowity:2005.60 km (w terenie 2005.60 km; 100.00%)
Czas w ruchu:113:19
Średnia prędkość:17.02 km/h
Suma podjazdów:18521 m
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:55.71 km i 3h 14m
Więcej statystyk

[b]XII Zlot Rowerowy Pruchnik 2007 - o kurcze, skurcz[/b]

Niedziela, 1 lipca 2007 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
XII Zlot Rowerowy Pruchnik 2007 - o kurcze, skurcz

MEGA, 53 km, 3:21:24, 38 OPEN, 21/ELITA
W ramach XII zlotu rowerowego im. gen. Marka Papały odbył się maraton MTB. Pętla 2 x 30 km, a dokładnie 27 km. Dla mnie pierwsze kólko super, puls bardzo wysoko 175-185 cały czas, na podjazdach naprawdę ciężkich wyprzedzałem ludzi. Jednak z rytmu wybił mnie już na początku patyk, który wlazł w przednie kolo i przestawił licznik, potem musiałem to naprawić, by wiedzieć jak daleko do bufetu i rozplanować siły. Do tego mała gleba na 5 km, przez rów przejazd, za gęsto - dużo ludzi i wpadłem w błoto i przeleciałem przez kierownicę, ale nic, dalej wstałem otrzepałem się i pogoniłem. Potem do góry, z małej tarczy i wyprzedzam podchodzących. Dobrze się jechało, ale cały czas chciało mi się wymiotować po tym gównianym IZOplusie, którego pół litra wypiłem pół godziny wcześniej. Za mocny start, bez dobrej rozgrzewki no i zagotowało się we mnie. Ogólnie nie czułem żeby to był mój dzień. Dalej było już tylko gorzej. Dawałem dosyć ostro do momentu aż zaliczyłem piękną glębę, OTB - zgięty róg i klamka. Po wyjeździe z Kramarzówki przez pola do góry, potem w lesie wąska ścieżka, Benek prowadził, grupka za mną i nagle spadłem, wbiłem się w błoto i piękny lot w rów. Aż mnie do tej pory nadgarstek boli. Tutaj trochę się zawiodłem na sobie, bo to nie na trudnym zjeździe a na płaskim... więc imbus 4 w rękę i przy pulsie 170 odkręcam i ustawiam na nowo lewy róg i klamkę. Potem już trochę wolniej, na trudnym technicznie zjeździe w lesie strasznie mnie wyrzuciło i wpadłem w błotko, ale to nic. Potem do góry mocno, i jest mega podjazd. Widzę z 10 osób, w zasięgu wzroku, wszyscy prowadzą, za mną facet w zielonej koszulce z którym się cały czas tasowałem. I obaj podjeżdżamy, wtedy właśnie pan jkoch pstryknął mi strasznie zgryźliwą fotkę (dosłownie, zęby tu z bólu zaciskałem, bo podjazd masakryczny, ale wyjechałem...). Dalej szybki zjazd koleinami już w stronę stadionu w Pruchniku, jednak tutaj nikogo już nie wyprzedzam, na metę wjeżdżam sam, 1:27 pierwsze kółko całkiem nieźle, teraz szybko Booster-a wypić od Weidera i jazda, podjazd. Daję mocno, w lesie sam jadę, coraz gorzej się czuję, nikogo nie widzę, całkiem zrezygnowany jestem. Ale jest, zawodnik z seniorów. Doganiam go na stojąco i zablokowanym amorze, jedziemy razem, potem on na szutrowym zjeździe do asfaltu mnie wyprzedza, ja się trochę boję po glebie, doganiam go na prostej, potem podjazd, wyprzedzam jeszcze 3 inne osoby, jazda skrajem lasu pod górę. Kręcę równo, bez zrywów jak na pierwszej pętli, tutaj prowadziłem grupkę 3 osób (jeden facet ubrany na czarno, na jakimś słabym sprzęcie bez spd-ów trzymał się mnie ale.. potem mimo tego że ja prawie umarłem to i tak przyjechał sporo za mną na metę). I nagle to co miało nie być! SKURCZ! Paskudny, lewa łydka, koło jeepa na asfalcie, sędziowie się patrzą czego tak wyję. Muszę zejść z roweru, woda się skończyła. No tak, ostatni raz skurcze złapały mnie na pierwszym maratonie w Przemyślu w 2006 roku, a ten to już mój 6 start i popełniłem karygodny błąd. Nie nawadniałem się wczoraj, przez miesiąc nie jadłem magnezu i innych suplementów do diety. Do tego mocne przetrenowanie ostatnio, brak rozgrzewki i wypicie syfskiego IZOplus-a a może także samego Speed8 przed startem.

[b]Mountain Bike Maraton Przemyśl 2007 - bez rewelacji[/b]

Sobota, 26 maja 2007 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Mountain Bike Maraton Przemyśl 2007 - bez rewelacji

MEGA 50 km, 2:27:40, 17/M2
Maraton zaliczam do udanych. Jak na tak mało treningów (jakieś 500 km w tym sezonie na rowerze, z tego 200 w ostatnim tygodniu) to i tak czas bardzo dobry (2:27:40) 17/28 M2 na długim. Zero gleb, trasa praktycznie to samo co w zeszłym roku, bardzo prosta technicznie, jedynie przejazd pomiędzy pętlami w lesie, w tunelu wręcz bo dużo krzaków było i zakrętów profilowanych 180st prawie można zaliczyć do trudniejszych. Jeden błąd zrobiłem, bo strasznie mi się chciało sikać przed startem, a potem na trasie aż się gotowało i na podjeździe za bufetem musiałem, pierwszy raz na jakimkolwiek maratonie przystanąć (z powodu innego niż kapeć) i się błyskawicznie wysikać, cóż za ulga! Straciłem trochę na końcu, bo sie w lasku pogubiłem, pozrywali taśmy, a w ciemnych okularach nie widzialem strzałek na kamieniach (ciemna czerwień wcale się nie wyróżniała). Brak formy nadrobiłem lekkim sprzętem, co szczególnie było widać na podjazdach, które mi się nader lekko podjeżdżało (a w jednym miejscu wynosiło rower), aczkolwiek podjazd od bufetu na 2-giej pętli to już męczyłem ostro. Upał potworny, bolała mnie głowa od tego, ale co tam. Impreza nawet nawet, ale czekanie 3h do 16 na dekorację to stanowczo za długo! Z ziembolfem i benkiem odebraliśmy w ciul dyplomów, ja nawet Leśniakowi rękę uścisnąłem (bo się znalazłem na miejscu za mojego kuzynka), i parę mało-wartościowych nagród losowych (typu dętki, bidony, klocki hamulcowe). Teraz trzeba zabrać się za trenowanie :D

Intel Powerade BikeMaraton Kraków

Niedziela, 27 sierpnia 2006 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Intel Powerade BikeMaraton Kraków

MEGA 69 km, 3:19:15, 102 OPEN, 15/M1
No szczycie formy - 21 sekund wcześniej na mecie i byłbym 100 - a tak chciałem być w 1szej 100 w Krakowie ;-( Ale 2 kg lżejszy rower i od razu sie inaczej jedzie. Trasa płaska, to nie to co Wałbrzych czy Kościelisko, a ja wole góry. Za to szybka, 70 km jak z bicza strzelił poszło, do tego pierwszy raz długość trasy podana przez organizatorów (69,6 km) zgodziła się z licznikiem!

Intel Powerade BikeMaraton Zakopane/Kościelisko - cały w błocie

Niedziela, 9 lipca 2006 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Intel Powerade BikeMaraton Zakopane/Kościelisko - cały w błocie

MEGA 49 km, 3:56:17, 177 OPEN, 23/M1
To się nazywa mega błoto. Mega. Rower przestał się kręcić. A v-ki to trzeba wyrzucić i kupić tarczówki. Trasa bardzo ciężka, bardzo trudne i szybkie zjazdy, mnóstwo błota w lesie, zatapianie się w kałużach, śpiewy pogrzebowe wzdłuż granicy. Maraton, który na długo utkwił mi w pamięci.

Intel Powerade BikeMaraton Wałbrzych - mój pierwszy raz

Niedziela, 18 czerwca 2006 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Intel Powerade BikeMaraton Wałbrzych - mój pierwszy raz

MEGA 52 km, 2:44:18, 145 OPEN, 27/M1
Pierwszy maraton z wielkiej ligi. Wyjazd z tatą Wojtka do Wałbrzych, czyli na zachód. Fajna kolarska atmosfera, do tego nieoficjalne Mistrzostwa Polski. Można było zobaczyć na żywo Lotto MTB Team. Start bardzo udany, mocno napierałem do przodu, podjazd pod Chełmiec był bardzo długi i ciekawy. Jeden kapeć od dobicia o korzeń w lesie, pomoc kibica na trasie, bardzo niewielka strata do kolegi Wojtka... i to wszystko na bardzo ciężkim, stalowym rowerze...

To był wielki dzień. Maraton MTB w Przemyślu.

Sobota, 13 maja 2006 · Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
To był wielki dzień. Maraton MTB w Przemyślu.

No to jak powiedziałem tak zrobiłem i mimo wszelkich znaków udałem się na maraton. W sobotę rano o 6.29 miałem pociąg z Rzeszowa, to spokojnie miałem wstać o 5.00 ale... wstałem o 5.59 i był zonk, ale zdążyłem (samochodem). Na stacji byłem o 6.24 a w pociągu o 6.27 ;-). Bilet w obie strony + rower (dlaczego 2 x 4,50 zł jak na jednym bilecie "tam i z powrotem" kupowałem?) - 25 zł. Kilka minut po ósmej dojechałem do Przemyśla. Potem kierując się w stronę wierz kościelnych w śródmieściu dotarłem na rynek. A tam... myślałem, że się pomyliłem bo praktycznie nikogo nie ma, tylko bramki na starcie porozstawiane. Dopiero zakładali bannery, start/metę itp. Ale biuro pracowało pełną parę. Ponowna rejestracja (o dziwo dane wypełnione przez internet trzeba było podawać jeszcze raz, kasy już nie trzeba było drugi raz wpłacać ;-) ). Niski numer (<100), no to czekamy. Po kilkunastu minutach spotkałem znajomego, potem poszukiwanie sklepu by zakupić jakiegoś izotonika i oczekiwanie. Wcześniej udałem się do serwisu bo coś nie tak było ze sterami, myślałem że są luzy. A to nowy Manitou Axel Comp ma fabryczne luzy, zarąbiście... pierwsza jakaś amortyzacja (kupiony w czwartek i montowany w wyspecjalizowanym serwisie) i tak.. no, ale drugi kolega miał tak samo (model '05 czarny). Coś mnie tknęło, żeby sobie kupić również dętkę, bo z pośpiechu zapomniałem wziąć z domu (mieli tylko panaracery z presta za 13 zł ale OK). O 9.40 była odprawa techniczna, spiker mający "wyraźne poczucie humoru" ostrzegał o zbaczaniu z trasy ("bo jest zaminowana przez Wojaka Szwejka" czy siakoś tak). Na starcie około 150 bikerów, nie zbyt dużo, ale jak na pierwszy raz OK. Poza tym pogoda dopisuje, mocne słoneczko juz od rana, dużo ludzi na rynku. No i o 10 start honorowy, przed całą grupą 5 kolarzy "zawodowców" (niebieskie koszulki Intela). Ludzie różni, tylko kilka osób na "makrokreszach", ale to dzieci głównie, większość to ludzie którzy już coś jeżdżą, a dosyć dużo osób z dość dobrymi sprzętami. Kilku rodzynków na fullach i z XT/XTR ;-) No to jedziemy. Atmosfera bardzo fajna. A trasa? Na początku ok. 3 km po asfalcie - wyjazd z miasta, potem ostro w lewo i podjazd. Dalej las i kolejny dosyć ostry podjazd, rozjazd grupy juz konkretny, to sie wyprzediło trochę ludzi. Dalej do góry, do góry i... zjazd. Niestety już miałem problemy techniczne, oprócz tego ze przy wrzucaniu 3- z przodu łańcuch spadał poza korbę, to łańcuch (dzień wcześniej "dopinane" ogniwa bo za krótki po urwaniu) czasami strzelał. No ale to nic, ludzie jadą dosyć ostro, na razie gęsto na zjeździe trzeba przyspieszyć na szutrze do 45 km/h i uciec. Jedziemy razem z kolegą. Trasy dokładnie nie pamiętam, ale była bardzo, bardzo fajna. Dużo w lesie, mnóstwo podjazdów, trudne, bardzo niebezpieczne zjazdy szutrowe/przez pola z koleinami po traktorze na pół koła. Na trasie karetka, policjanci przy dojazdach do asfaltu blokują ruch samochodowy i pieszy (no jak się wypada z lasu 45 km/h na drogę asfaltową), ale tylko jeden "punkt żywieniowy" z bananami, drożdżówkami i wodą. Wcześniej bardzo stromy podjazd, na początku udało mi się pod niego wyjechać, mimo że szerokość to 3x koło, a po lewej i prawej koleina potężna po traktorze. Końcówka to szybkie podprowadzenie, jak to wszyscy robili i potem pola. Na drugiej pętli w tym miejscu cały podjazd już prowadziłem. Brak sił, a i na nogach było szybciej. Na górze w końcu. Tu wieje jak cholera, praktycznie zatrzymuje w miejscu, ale po rozpędzeniu z górki ma się te 25-30 km/h. Potem chwila odpoczynku na asfalcie, skręt do lasu, na szlak i kilka kilometrów pod górę. Chyba najbardziej męczący odcinek maratonu. Na 23 km spadła mi z ramy, tzn. poluzowała się przednia przerzutka (słabo dokręcona) i praktycznie ciężko było mi zmieniać przełożenia. Chwilka postoju przy panach ze Służby Celnej i nic nie wskórałem, jedziemy. Wyboi mnóstwo, amortyzator sprawuje się bardzo dobrze (i chwała, że go w końcu kupiłem, bo wcześniejsze "merida suspension" to imitator), da się jechać. Miałem jechać na krótką pętlę 25 km, ale minąłem rozjazd z prędkością 50 km/h i szybko pod górkę. Tutaj facet leci do mnie ze sprayem i znaczy na tabliczce "kropkę" (druga pętla). Na 26 km pierwszy raz w życiu złapały mnie skurcze w nogach (mięsnie uda...). Porazka, tutaj miałem 15 minut straty do pierwszego, więc nie tak źle, ale od tego momentu znacznie zwolniłem. Pewnie za mocno jechałem, że mnie skurcze wzięły. Albo brak wody, brak porządnego porannego śniadania itp. Do górki wlokę się, jeszcze ten ocierający o prowadnice łańcuch. Ktoś schodzi z rowerem z góry (defekt piasty). No i najlepsza część maratonu. Na to warto było jechać na długi dystans. Zjazd. Ale jaki. W lesie, serpentyny. Wyprzedam kilka osób "o włos", widzę tylko napisy "bomber" i "rock shox" na amorach, które wybierają korzenie, kamienie i inne rzeczy pięknie, a ja praktycznie bez hamulców. Ostre zakręty (serpentyny wlaśnie) pokonuje praktycznie na poślizgu. I szybki zjazd, potem przejazd przez rów, brakło 1 cm by 80 mm skok Axel'a był za mały i jazda. Wyjazd z lasu i znajoma trasa. Teraz jadę godzinę praktycznie sam, nikogo z przodu, nikogo z tyłu. Ostry zjazd, policjant wstaje z samochodu wyraźnie znudzony, dojazd do asfaltu, potem punkt żywieniowy, zbawienna woda (grzało niemiłosiernie, ok 30 st.) bo mi praktycznie została 1/3 bidonu powerade, bo drugi bidon wody już wypiłem (nigdy więcej nie kupie go... zaczęło mi sie po nim odbijać! bleh, wolę gatorade albo isostara). Cały czas odczuwam skurcze, no i jazda znów do góry. Tutaj tempo 2 razy gorsze niż na 1 pętli, ktoś mnie zaczyna doganiać. "Nie dam się" - i staję na pedał(y,a), mięśnie bola jak cholera, ale jedziemy. Już za zakrętem... kolejny podjazd. "Uciekłem", wiec dalej wlokę się... jest zjazd. No i pięknie... hamulce zero, duża prędkość, ok 40 km/h po szutrze, kamienie strzelają o ramę, plecak podskakuje i nagle... "psy psy psy psssssssssss". "Niech to szlag". Na 42 km, 7 km przed metą przebiłem dętkę, przednie koło. "Na szczęście kupiłem dętkę". No to szybka zmiana, szukanie łyżek i... pompki. "Kurcze, ona jest do samochodowego, ale można przełożyć" Taka mała, Zefala, męczę się. Po 6 minutach mija mnie biker. Nie ma pompki. Po 2 minutach kolejni, jeden rzuca pompkę do presta. Jest. Teleskopowa. Szybkie pompowanie, zakładam z powrotem. Patrzę na zegarek. Za długo. 14 minut straty. Kurcze. Otwieram baton, wsiadam, jadę. Dojazd do rozjazdu. Teraz tylko do mety... Ostry zjazd, a tu 90 stopni w lewo kieruje "służba celna". W las. Jedziemy. Wąska ścieżka, ale ostro bo w dół. Zakręt w prawo, biorę go "na pochylenie" i... "gleba". Przednie koło na liściach poślizgnęło się wpadając w koleinę. Niezrażony, bo to tylko praktycznie podparcie łokciem wsiadam błyskawicznie, patrzę, a tu nowiutka prawa klameczka avid fr 5 ugięta praktycznie 50 st w górę. "Kurcze!", szybkie prostowanie na siłę "ale to aluminium się gnie". I jedziemy. Wyjazd z lasu, już troszkę wolniej po "glebie". Potem asfalt i znowu do góry. Wleczemy się. Cały czas sami. Ale po drodze mijam faceta z dzieckiem. Oni robili małą pętlę. Wyprzedam. Ech. Dojazd pod stację wyciągu narciarskiego w Przemyślu. Policjant kieruje w dól, wzdłuż stoku. Ostra jazda, dzieciaki uciekają z drogi słysząc waląc łańcuch o ramę. Pani na trasie wskazuje w prawo. Ale w prawo 180 st. pod górkę. Nie zdążyłem zmienić przerzutki. Szybkie prowadzenie. I do parku. Tutaj bardzo fajnie, kręte wąskie ścieżki i już znajoma trasa z pierwszych zawodów XC na których byłem we wrześniu (Kross Family Cup). Kosteczka i wjazd w śródmieście. No to szybka jazda, kilka zakrętów po ulicach i jest. Meta. uff. po 3 godzinach. Ponad 1 godzina i 10 minut straty do pierwszego. Słyszę brawa od spikera ;-). Udało się. Mimo skurczów, rozwalonej przerzutki, strzelającego łańcucha no i "kapcia". To był mój pierwszy maraton w życiu. Mam zamiar jeszcze pojechać na ten z prawdziwej ligi bikemaraton.pl czy bikemaraton.com. Może do Kielc? ;-) Z nauczek to tak, żeby sprzęt przygotować bardzo dokładnie wcześniej. A oponę Continental Explorer 2.1 wyrzucić. To już 3 kapeć na niej w ciągu 1 roku. Teraz 1, we wrześniu 2 razy. Coś to musi być nie tak. Dętka była dziwnie przebita, symetrycznie z obu stron wzdłużnie, tak jak od obręczy dobita. Sprawdzałem w domu na spokojnie obręcz, wszystko niby w porządku, oryginalna owijka też jest. Więc? Ciśnienie na martonie to ok. 40-45 PSI, teraz wpakowalem ok 50-55 PSI. A montowaniem na nowo przedniego LX'a zajmę się jak znajdę odpowiednią śrubę, bo oryginalna na imbus pękła... Od siebie dodam że organizacja była nader prawidłowa. Trasa wyśmienita, naprawdę świetna, to trzeba było przeżyć, zobaczyć. Może w paru punktach oznakowanie było słabo widoczne. Upał był niemiłosierny. Na rynku głowa zaczęła mnie potwornie boleć od "przegrzania". No ale, było wspaniale! Mimo nie najlepszego miejsca, ale za to pojechałem najdłuższy dystans ;-) Jeśli będzie następny Mountain Bike Maraton w Przemyślu to na pewno jadę. Do zobaczenia!