Bike Maraton 2018 #11 - Sobótka (FINAŁ)
Sobota, 13 października 2018
· Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Oj co to za była za sobota na Bike Maraton finałowa edycja w Sobótce. Jak tylko zobaczyłem na początku sezonu nową lokalizację Bike Maratonu to od razu się zaciekawiłem. Tym bardziej, że Sobótka od razu trafiła jako ostatnia edycja na finał. Mocno interesowałem się tym jaka będzie trasa, bo przecież Ślężę i Radunię znam dosyć dobrze, często tam bywając, z Wrocławia nie jest daleko. Co prawda trasa powstała dosyć późno i nie maczał w niej palców treneiro Dariusz Poroś, ale dopiero objazd na tydzień przed dał mi jakiś obraz tego co mnie czeka. O ile pętla MINI, szybkie wąskie gardło na 7 km zjazdowe i później końcówka na wymęczenie a wcześniej terepaczka po kamyczkach nie zrobiła na mnie wrażenie, o tyle pętla MEGA/GIGA z dwoma fajnymi OS-ami Tajemna i Świerkowa pozytywnie mnie zaskoczyła - było się gdzie zmęczyć i wykazać technicznie.
Ja swój "start" potraktowałem w ramach wycieczki, w końcu jeździ się po swoich terenach, piękna pogoda, 20 stopni na plusie to trzeba wykorzystać. Pierwszy sektor odjechał, ale na 6-kilometrowym podjeździe zacząłem przechodzić kolejne osoby z końca 1 sektora, jakoś się zaczęło kręcić. Pierwszy zjazd i luźne kamienie na środku ścieżki ukryte w trawie mnie zaskoczyły, bo mocno dobijam tylnym kołem. Myślę - kapeć, szlag, zaraz na początku. Wyjeżdżam ze ścieżki a tu kilka osób zmienia dętki w tym Łukasz Klimaszewski z teamu coś nieporadnie działa z kołem, sznurkami, pianką itp. Szybka decyzja, pasujące koła z naszych rowerów zamieniamy bo z mojego jednak nie zeszło powietrze, a ja będę się męczył z "parówą" vel PTN w środku i wymianą dętki. Później okazało się, że jednak moje koło jakoś magicznie też się okazało dziurawe, a Łukasz zrezygnował z dalszej jazdy, co mnie trochę podłamało, bo liczyliśmy przede wszystkim na dobry start drużynowy, no ale w odsieczy startowało nas sporo więc może chociaż mocnej 4-ce uda się wysoko dojechać. Jadąc kawałek dalej, widzę że kolejny agent z teamu, Kuba Kowalczyk ma kapcia. No ten to coś nie potrafi ukończyć maratonów bez defektów... Oczywiście nie posłuchał się rad żeby zabrać pompkę, dętkę i klucz imbus do odkręcenia koła, więc radośnie "oświadcza" ze idzie z buta. Po ostrej reprymendzie słownej ode mnie, pożyczeniu dętki, pompki i klucza, wymienia to i owo i jedzie dalej z zamiarem ukończenia GIGA. W międzyczasie zatrzymuje się ktoś ze znajomych Kuby i pożycza mi dętkę i pompkę w razie czego. Dołącza do nas kolega z PM Rider z kapciem i tak wesoło we 3 sobie "pompujemy". A to dopiero 7 km z przewidzianych na GIGA 77 km... Sporo czasu to zajęło, sektor 7 już zaczął mnie nachodzić, ale się nie zrażam i jadę dalej.
W tyle głowy mam że zjeżdżam wszystko z dętką w oponie więc nie można tak szaleć na kamienistych zjazdach nawet "po gruboziarnistej tarce". Cały czas wyprzedzam ludzi, łącznie z tym widząc co się dzieje na pierwszej ściance zjazdowej, gdzie wszyscy prowadzą i nie ma miejsca na zjazd... jakiś pan przewraca się i lotem koszącym jak kula kasuje kilka osób... no cuda na tym Bike Maratonie na poziomie 5-7 sektora. Wcale dalej nie jest lepiej. Na 1 bufecie oddaję PTN "parówę" żeby jechać już swobodnie, licząc na to że wróci to do nas na mecie bo 125 zł piechotą nie chodzi (wróciło na szczęście).
I tak dalej do rozjazdu, ciągle wyprzedzam, dwa żele zjedzone dodatkowo, ale kątem oka widzę że na tych przygodach upłynęło mi chyba extra jakies 40 minut! Stanowczo za dużo - czy zdążę na rozjazd MEGA/GIGA?
Pętla na Raduni dobrze mi znana, aczkolwiek ściana płaczu zmęczyła, próbuję wyprzedzać gdzie się da, ciągle to odległe sektory i ludzie podprowadzają rowery, każda wąska ścieżka idą z buta, wolno to wszystko idzie a zapas pod nogą jest. Dojeżdżam jakimś nowym przejazdem na początek ścieżki Tajemnej, po drodze widząc jak kolega fika OTB na szczęscie bez konsekwencji. Ulubiona ścieżka Tajemna nie można pojechać płynnie i szybko bo ludzie blokują tylne koła, jadą bardzo sztywno i wolno i nie chcąc przecinać po patykach, spokojnie jeden za drugim jadę. Wypadek dalej na szutry, potem do góry i taka jazda, ciągle do przodu. Bardzo krótki postój na bufecie, jedzonko i picie i jedziemy. Wiem że jestem daleko w d.. i mogę nie zdążyć na rozjazd bo mam blisko 45 minut w plecy na postojach...
Świerkowa podjazd daje się mocno we znaki. Ale zjazd to pełen flow. Krzyczę z daleka że będę jechał. Ludzie nie wierzą. Fotograf i filmowiec mówią do ludzi schodzących na ściance żeby zrobili miejsce bo jedzie. No jakbym mógł nie jechać ścieżki dobrze znanej sobie. Luźne kamienie skaczą pod kołami, jakoś udaje się to pokonać i wyprzedzić na styk kilka osób, nie powiem dość akrobatyczny balans ciałem - nawet na oficjalny film Bike Maraton się załapałem i zdjęcia :)
Mija 2h 50 min i wpadam na rozjazd, szybko liczę, że może być trudno zmieścić się dziś w 5 godzinach, bo drugą rundę na pewno pojadę sporo wolniej. Jeszcze pełen energii spotykam Arkadiusz Kuna który wybrał GIGA ale zawraca bo jednak sił zabrakło i zdrowie nie to. Rozumiem. Dalej jadę już sam, przede mną nikogo, za mną też nie. Chwilę przed ścianą doganiam kolegę z Polski Klub MTB a potem ściana. I przychodzi kryzys... bardzo wolno się wdrapuję, wszystko w siodle, ale czuję, że brak treningów i wyjeżdżenia na dłużej niż 3 godziny powoduje, że na przełożeniu 32/46 zaczyna być zbyt twardo i mrowienie w nogach. Dojeżdżam do Tajemnej, teraz sam więc pełny flow, luz, jazda, początek poszedł jakoś i nagle trach...
Lot przez kierownicę i upadek. Jakoś na zmęczeniu trzymając nogę w dole zahaczam o pieniek. W locie czuję okropny skurcz w obu łydkach. Leżę. Boli bark. Nie mogę wstać przez skurcze. Totalna porażka. Po kilku minutach zbieram się, prostuję kierownicę i totalnie wybity z rytmu zjeżdżam dalej. Wcześniej łykam żela z kofeiną, bo wiem, że koncentracja będzie jeszcze potrzebna teraz i na później. Po chwili kolejny błąd i upadek, tym razem mniej spektakularny ale bardzo bolesny bo kamieniem w piszczel. Mam dość. Nigdy się tu nie przewróciłem... Spokojnie jadę dalej szutrem, ale wiem, że to już totalna odcinka. Dojeżdżam do bufetu, pewnie jako jeden z ostatnich na GIGA, sporo zjadam, piję, uzupełniam bidony i toczę się dalej. Bardzo powoli. Czuję pod górę, że jedzie się coraz wolniej. I miękko. Coś jest nie tak....
SZLAG! Dętką od kolegi z Obornik Śląskich puszcza. Od początku gdy spojrzałem na łatki samoprzylepne wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego... Nie mam drugiej dętki. Na szczęście po kilku minutach ktoś jedzie za mną. To kolega z Polski Klub MTB. Pożycza dętkę. Ratuje mnie z opresji. Dziękuję bardzo. Teraz już wiem, że jadę jako ostatni. To jakaś masakra. Ponad 10 minut na powolną wymianę dętki z pompowaniem to stanowczo za długo ale nigdzie mi się już nie śpieszy. Patrząc na zegarek wiem, że teraz może być w 6 godzinach ciężko się zmieścić. To jakaś masakra, bo pewnie czołówka robi to poniżej 4 godzin - myślę (a robili w 3h30min...). Coś poszło nie tak. Toczę się dalej. Podjazd na Świerkową zabija ale wyprzedzam tam jedną osobę jeszcze która ma pewnie większy kryzys niż ja. Bufet. Coś jem i wiem teraz że potrzeba skupienia. Ostatni żel z kofeiną. Zjazd Dolce Vita. Ale wcześniej terepaczka. Dojeżdża do mnie ów kolega mający kryzys i mija z prędkością światła. To ja się tak wolno toczę...
No i druga część Dolce Vita. Dobrze znana mi ścieżka. Łatwa jest. Ale przejechało tu 500 osób albo schodziło czy blokowało tylne koło i ścieżka zmieniła swój kształt, charakter. Z surowego na szeroki trakt. Kamienie porozrzucane. Brak wyraźnych śladów przejazdu. Udaje się dogonić kolegę, bo jednak zjeżdżam sporo szybciej i pewniej. I dalej już znana mi męka. Wiem, że będzie ciężko. Ale gdy na liczniku 70 km, 7 km do mety myślę że realnie jest szansa zmieścić się poniżej 6 godzin to przyspieszam. Jest jeszcze trochę sił. 5 km do mety znaczek więc wychodzi ze będzie 76 km, a przewyższeń też coś mniej garmin pokazuje. Jeszcze Wieżyca. Tu przejazd ciut inaczej niż na objeździe pojechałem, ostatni sztywny podjazd mnie zabija. I zjazd, sporo krótszy niż na pierwotnym tracku.
Jest meta, ufff. Ale wstyd przyjechać niby jako 3. od końca a tak naprawdę ostatni (bo startowałem z 1 sektora wywalczonego daaaawno temu jak miałem formę :D). Plecy bolą okrutnie. Palce też. Ręce. Bark. Kolano spuchnięte. Piszczel gula. Ale cóż. Warto było. Wiem, że jesteśmy tu co najmniej do godziny 22 na dekoracje finałowe więc to GIGA i godzina 17 to było jeszcze OK... a później, później sporo się działo :)
Patrzę na Garmina a tu 1 godz 4 min postojów. 5h52m całość. No to powiedzmy że 4 minuty to bufety. Z czasem 4h52m byłoby kilka pozycji wyżej, ale to też słabo. Kiedyś udawało się jeździć z maksymalną stratą +1 godz do liderów ale na dłuższych i trudniejszych wyścigach MTB Marathon. Może jeszcze uda się potrenować...
Fajnie , że ekipa klubowa się zmobilizowała i udało nam się wskoczyć na 2. miejsce drużynowo OPEN. Dobrze pojechał na GIGA Darek, Karolina, Krystian i Bartek. W zapasie był jeszcze Piotrek i Kuba. Giga ukończyło tylko 65 osób z 1217 startujących więc to o czymś świadczy...
Dzięki za cały sezon. A w związku z "prezentem" wypada teraz przygotować lepszą formę na przyszły sezon i pojawiać się na Bike Maratonach częściej niż tylko na rozpoczęciu i zakończeniu. Ale za to jaką ładną klamrą to spiąłem :)
Mitutoyo AZS Wratislavia
Ja swój "start" potraktowałem w ramach wycieczki, w końcu jeździ się po swoich terenach, piękna pogoda, 20 stopni na plusie to trzeba wykorzystać. Pierwszy sektor odjechał, ale na 6-kilometrowym podjeździe zacząłem przechodzić kolejne osoby z końca 1 sektora, jakoś się zaczęło kręcić. Pierwszy zjazd i luźne kamienie na środku ścieżki ukryte w trawie mnie zaskoczyły, bo mocno dobijam tylnym kołem. Myślę - kapeć, szlag, zaraz na początku. Wyjeżdżam ze ścieżki a tu kilka osób zmienia dętki w tym Łukasz Klimaszewski z teamu coś nieporadnie działa z kołem, sznurkami, pianką itp. Szybka decyzja, pasujące koła z naszych rowerów zamieniamy bo z mojego jednak nie zeszło powietrze, a ja będę się męczył z "parówą" vel PTN w środku i wymianą dętki. Później okazało się, że jednak moje koło jakoś magicznie też się okazało dziurawe, a Łukasz zrezygnował z dalszej jazdy, co mnie trochę podłamało, bo liczyliśmy przede wszystkim na dobry start drużynowy, no ale w odsieczy startowało nas sporo więc może chociaż mocnej 4-ce uda się wysoko dojechać. Jadąc kawałek dalej, widzę że kolejny agent z teamu, Kuba Kowalczyk ma kapcia. No ten to coś nie potrafi ukończyć maratonów bez defektów... Oczywiście nie posłuchał się rad żeby zabrać pompkę, dętkę i klucz imbus do odkręcenia koła, więc radośnie "oświadcza" ze idzie z buta. Po ostrej reprymendzie słownej ode mnie, pożyczeniu dętki, pompki i klucza, wymienia to i owo i jedzie dalej z zamiarem ukończenia GIGA. W międzyczasie zatrzymuje się ktoś ze znajomych Kuby i pożycza mi dętkę i pompkę w razie czego. Dołącza do nas kolega z PM Rider z kapciem i tak wesoło we 3 sobie "pompujemy". A to dopiero 7 km z przewidzianych na GIGA 77 km... Sporo czasu to zajęło, sektor 7 już zaczął mnie nachodzić, ale się nie zrażam i jadę dalej.
W tyle głowy mam że zjeżdżam wszystko z dętką w oponie więc nie można tak szaleć na kamienistych zjazdach nawet "po gruboziarnistej tarce". Cały czas wyprzedzam ludzi, łącznie z tym widząc co się dzieje na pierwszej ściance zjazdowej, gdzie wszyscy prowadzą i nie ma miejsca na zjazd... jakiś pan przewraca się i lotem koszącym jak kula kasuje kilka osób... no cuda na tym Bike Maratonie na poziomie 5-7 sektora. Wcale dalej nie jest lepiej. Na 1 bufecie oddaję PTN "parówę" żeby jechać już swobodnie, licząc na to że wróci to do nas na mecie bo 125 zł piechotą nie chodzi (wróciło na szczęście).
I tak dalej do rozjazdu, ciągle wyprzedzam, dwa żele zjedzone dodatkowo, ale kątem oka widzę że na tych przygodach upłynęło mi chyba extra jakies 40 minut! Stanowczo za dużo - czy zdążę na rozjazd MEGA/GIGA?
Pętla na Raduni dobrze mi znana, aczkolwiek ściana płaczu zmęczyła, próbuję wyprzedzać gdzie się da, ciągle to odległe sektory i ludzie podprowadzają rowery, każda wąska ścieżka idą z buta, wolno to wszystko idzie a zapas pod nogą jest. Dojeżdżam jakimś nowym przejazdem na początek ścieżki Tajemnej, po drodze widząc jak kolega fika OTB na szczęscie bez konsekwencji. Ulubiona ścieżka Tajemna nie można pojechać płynnie i szybko bo ludzie blokują tylne koła, jadą bardzo sztywno i wolno i nie chcąc przecinać po patykach, spokojnie jeden za drugim jadę. Wypadek dalej na szutry, potem do góry i taka jazda, ciągle do przodu. Bardzo krótki postój na bufecie, jedzonko i picie i jedziemy. Wiem że jestem daleko w d.. i mogę nie zdążyć na rozjazd bo mam blisko 45 minut w plecy na postojach...
Świerkowa podjazd daje się mocno we znaki. Ale zjazd to pełen flow. Krzyczę z daleka że będę jechał. Ludzie nie wierzą. Fotograf i filmowiec mówią do ludzi schodzących na ściance żeby zrobili miejsce bo jedzie. No jakbym mógł nie jechać ścieżki dobrze znanej sobie. Luźne kamienie skaczą pod kołami, jakoś udaje się to pokonać i wyprzedzić na styk kilka osób, nie powiem dość akrobatyczny balans ciałem - nawet na oficjalny film Bike Maraton się załapałem i zdjęcia :)
Mija 2h 50 min i wpadam na rozjazd, szybko liczę, że może być trudno zmieścić się dziś w 5 godzinach, bo drugą rundę na pewno pojadę sporo wolniej. Jeszcze pełen energii spotykam Arkadiusz Kuna który wybrał GIGA ale zawraca bo jednak sił zabrakło i zdrowie nie to. Rozumiem. Dalej jadę już sam, przede mną nikogo, za mną też nie. Chwilę przed ścianą doganiam kolegę z Polski Klub MTB a potem ściana. I przychodzi kryzys... bardzo wolno się wdrapuję, wszystko w siodle, ale czuję, że brak treningów i wyjeżdżenia na dłużej niż 3 godziny powoduje, że na przełożeniu 32/46 zaczyna być zbyt twardo i mrowienie w nogach. Dojeżdżam do Tajemnej, teraz sam więc pełny flow, luz, jazda, początek poszedł jakoś i nagle trach...
Lot przez kierownicę i upadek. Jakoś na zmęczeniu trzymając nogę w dole zahaczam o pieniek. W locie czuję okropny skurcz w obu łydkach. Leżę. Boli bark. Nie mogę wstać przez skurcze. Totalna porażka. Po kilku minutach zbieram się, prostuję kierownicę i totalnie wybity z rytmu zjeżdżam dalej. Wcześniej łykam żela z kofeiną, bo wiem, że koncentracja będzie jeszcze potrzebna teraz i na później. Po chwili kolejny błąd i upadek, tym razem mniej spektakularny ale bardzo bolesny bo kamieniem w piszczel. Mam dość. Nigdy się tu nie przewróciłem... Spokojnie jadę dalej szutrem, ale wiem, że to już totalna odcinka. Dojeżdżam do bufetu, pewnie jako jeden z ostatnich na GIGA, sporo zjadam, piję, uzupełniam bidony i toczę się dalej. Bardzo powoli. Czuję pod górę, że jedzie się coraz wolniej. I miękko. Coś jest nie tak....
SZLAG! Dętką od kolegi z Obornik Śląskich puszcza. Od początku gdy spojrzałem na łatki samoprzylepne wiedziałem, że to nie będzie nic dobrego... Nie mam drugiej dętki. Na szczęście po kilku minutach ktoś jedzie za mną. To kolega z Polski Klub MTB. Pożycza dętkę. Ratuje mnie z opresji. Dziękuję bardzo. Teraz już wiem, że jadę jako ostatni. To jakaś masakra. Ponad 10 minut na powolną wymianę dętki z pompowaniem to stanowczo za długo ale nigdzie mi się już nie śpieszy. Patrząc na zegarek wiem, że teraz może być w 6 godzinach ciężko się zmieścić. To jakaś masakra, bo pewnie czołówka robi to poniżej 4 godzin - myślę (a robili w 3h30min...). Coś poszło nie tak. Toczę się dalej. Podjazd na Świerkową zabija ale wyprzedzam tam jedną osobę jeszcze która ma pewnie większy kryzys niż ja. Bufet. Coś jem i wiem teraz że potrzeba skupienia. Ostatni żel z kofeiną. Zjazd Dolce Vita. Ale wcześniej terepaczka. Dojeżdża do mnie ów kolega mający kryzys i mija z prędkością światła. To ja się tak wolno toczę...
No i druga część Dolce Vita. Dobrze znana mi ścieżka. Łatwa jest. Ale przejechało tu 500 osób albo schodziło czy blokowało tylne koło i ścieżka zmieniła swój kształt, charakter. Z surowego na szeroki trakt. Kamienie porozrzucane. Brak wyraźnych śladów przejazdu. Udaje się dogonić kolegę, bo jednak zjeżdżam sporo szybciej i pewniej. I dalej już znana mi męka. Wiem, że będzie ciężko. Ale gdy na liczniku 70 km, 7 km do mety myślę że realnie jest szansa zmieścić się poniżej 6 godzin to przyspieszam. Jest jeszcze trochę sił. 5 km do mety znaczek więc wychodzi ze będzie 76 km, a przewyższeń też coś mniej garmin pokazuje. Jeszcze Wieżyca. Tu przejazd ciut inaczej niż na objeździe pojechałem, ostatni sztywny podjazd mnie zabija. I zjazd, sporo krótszy niż na pierwotnym tracku.
Jest meta, ufff. Ale wstyd przyjechać niby jako 3. od końca a tak naprawdę ostatni (bo startowałem z 1 sektora wywalczonego daaaawno temu jak miałem formę :D). Plecy bolą okrutnie. Palce też. Ręce. Bark. Kolano spuchnięte. Piszczel gula. Ale cóż. Warto było. Wiem, że jesteśmy tu co najmniej do godziny 22 na dekoracje finałowe więc to GIGA i godzina 17 to było jeszcze OK... a później, później sporo się działo :)
Patrzę na Garmina a tu 1 godz 4 min postojów. 5h52m całość. No to powiedzmy że 4 minuty to bufety. Z czasem 4h52m byłoby kilka pozycji wyżej, ale to też słabo. Kiedyś udawało się jeździć z maksymalną stratą +1 godz do liderów ale na dłuższych i trudniejszych wyścigach MTB Marathon. Może jeszcze uda się potrenować...
Fajnie , że ekipa klubowa się zmobilizowała i udało nam się wskoczyć na 2. miejsce drużynowo OPEN. Dobrze pojechał na GIGA Darek, Karolina, Krystian i Bartek. W zapasie był jeszcze Piotrek i Kuba. Giga ukończyło tylko 65 osób z 1217 startujących więc to o czymś świadczy...
Dzięki za cały sezon. A w związku z "prezentem" wypada teraz przygotować lepszą formę na przyszły sezon i pojawiać się na Bike Maratonach częściej niż tylko na rozpoczęciu i zakończeniu. Ale za to jaką ładną klamrą to spiąłem :)
Mitutoyo AZS Wratislavia