[b]Cyklokarpaty.pl #6 Komańcza - mimo błota noga podawała[/b]
Sobota, 9 sierpnia 2008
· Komentarze(0)
Kategoria maratony (XCM)
Cyklokarpaty.pl #6 Komańcza - mimo błota noga podawała
MEGA 35 km, 1:49:10, 28 OPEN, 19/ELITA
Kolejny maraton z cyklu Cyklokarpaty.pl. Dobre miejsce dystans MEGA (19 min straty do zwycięzcy, 10 min do najlepszego kolegi z teamu - Wilka). Wyprzedziłem Ziębę i Tomasza z teamu. Jechałem w nowym stroju i barwach rowery.rzeszow.pl Elektra ;-) Myślałem, że uda się przejechać pierwszy w tym roku suchy, nie-błotny i słoneczny maraton. Było jednak zgoła odmiennie, praktycznie tak samo jak rok temu, z tym że deszcz zaczął padać w czasie maratonu a nie od samego rana, no i w nocy nie lało... Do Komańczy przyjechaliśmy z ekpią dzień wcześniej w celu dobrego wyspania się i zrobienia lepszego wyniku następnego dnia...
Miało być 35 km, ale każdemu wyszło 32,5 km. Mi się w połowie trasy, gdzieś na 17 km zepsuł licznik. Widocznie liczne przeprawy przez wody mu nie służyły. Ta bezprzewodowa sigma BC1600 RDS co chwile gubi sygnał. Wcześniej jak jeździłem z nią we wrocławiu to nie miałem takich problemów, dziwne bardzo...
Noga mi wyjątkowo podawała na tym maratonie, świetnie mi się jechało. Od początku mocno goniłem czołówkę na asfalcie. Nobby Nic strasznie kleiły, ale prędkości rzędu 40-45 km nie były nadzwyczajne. Potem troszkę czołówka zwolniła, zrobiła się wielka masa ludzi na początku do której dołączyłem. Po początkowych 5 km asfaltu nagle trasa odbijałą w lewo w teren i do góry. Tutaj spotkałem koleżankę z teamu - Ewelinę. Pojechała przodem, nie zdąrzyła zmienić przełożenia i się zaklinowała, tym samym mnie zablokowała, ale to nic. Potem mnie za to przepraszała na dekoracji, w sumie nie ma za co - tam było wąsko i w sumie wszyscy tak jechali...
Poźniej mocno poszedłem do góry, czułem wyjątkową moc w nogach. Ciągle oglądałem się do tyłu czy nie wyprzedza mnie Wojtuś. Teraz mogę się przyznać, że moim głównym celem na tym maratonie było przyjechanie przed nim. Po jakimś czasie, dopiero na 10 km doszedł mnie kuzyn Wojtek, rzuciłem "Co tak słabo?" on odpowiedział, że tygodniowy obóz piwny mu nie służył ;-). Po chwili dogoniłem Masła, który siłował się z korbą i pytał czy mam imbusa 8. Niestety nie miałem. Jak się później okazało, w jego dziadowskim Truvativ-ie wyrobiło się gniazdo pedała i mu ciągle się wykręcał Crank... tym samym Michał nie ukończyl tego błotnego i deszczowego maratonu. Na 15 km zaczął padać deszcz. Jechałem po płaskim bardzo szybko, razem z jakimś bikerem z JasloBike. W sumie to on wykorzystywał tunel za mną. Potem się rozpadało na dobre, trzeba było mocno uważać, by nie zaliczyć gleby. Było mnóstwo przejazdów przez rzekę, po tych nieszczęśnych betonowych płytach, strasznie śliskich. Rok temu juz się na nich przewrociłem i poobdzierałem, więc teraz towarzyszył mi pewien uraz psychiczny. Ja tam zwalniałem, ludzie mnie wyprzedzali, ale potem ich prześcigałem. W sumie więcej osób na trasie znajomych nie spotkałem. Ostatnie 8 km było mordercze. Po podjeździe koło klasztoru zaczęło się chodzenie. Ja niestety w nowych butach SIDI nie zdążyłem zamontować kolców. Przez to źle mi się podchodziło, okropnie bolały mnie łydki. I później zaczęła się błotna rzeź niewiniątek. Jechać się nie dało, moje opony są już trochę zużyte a przede wszystkim - za szerokie! (na błotne warunki zalecane są 1.7-1.8). Dlatego sporo prowadziłem. Potem strasznie zaparowały mi okulary, kilka osób wyprzedziło mnie na potwornie śliskim zjeździe, kiedy ja chciałem schować zewnętrzne szkłą okularów do kieszonki. Dobrze, że w tym roku przeszedłem na tarczówki, bo nie wyobrażam sobie takiej jazdy na v-kach. Potem szybka jazda do mety, przejazd przez most, na końcu schodki. W ostatniej chwili się zatrzymałem i zbiegłem. W takich warunkach zjazd mógłby zakończyć się spektakularną glebą... Mocno pociągnąłem końcówkę, udało mi się jeszcze kogoś wyprzedzić. Na mecie nie czekał na mnie nikt znajomy, dziwne. Po chwili jednak zobaczyłem Roberta i Marzenkę. Gdy dowiedziałem się, że Wojtuś jeszcze nie przyjechał, mało nie posikałem się z radości ;-))). Gdyby nie trudne warunki atmosferyczne, zdecydowałbym się na jazdę GIGA, ponieważ jechało mi się dziś bardzo dobrze. Trochę wstyd, że nie pojechałem dalej, gdyż nasza teamowa koleżanka Ewelina powzięła się na długi dystans, drugie kółko. Chyba wiedziała, że będą ją czekać dobre nagrody, dlatego walczyła ;-). Kelly's który był organizatorem maratonu postarał się o bardzo dobre nagrody jak zwykle, dobrą atmosferę, gorące jedzenie, sprawne mycie wozem strażackim oraz sporą tombolę, mi jednak, wiecznemu pechowcowi, nie udało się nic wylosować...
Maraton ogólnie zaliczam do bardzo udanych. Nie było 3 miejsca w kat. jak rok temu (wtedy to niespodziewanie w kategori U-23 która była takie miejsce zająłem), ale była walka, krew pot i łzy. Brakowało mi wjazdu i zjazdu na Chryszczatą, było sporo za dużo podprowadzania, no i trasa trochę krótka jak na maraton, ale na dwa kółka brakowało mi odwagi...
MEGA 35 km, 1:49:10, 28 OPEN, 19/ELITA
Kolejny maraton z cyklu Cyklokarpaty.pl. Dobre miejsce dystans MEGA (19 min straty do zwycięzcy, 10 min do najlepszego kolegi z teamu - Wilka). Wyprzedziłem Ziębę i Tomasza z teamu. Jechałem w nowym stroju i barwach rowery.rzeszow.pl Elektra ;-) Myślałem, że uda się przejechać pierwszy w tym roku suchy, nie-błotny i słoneczny maraton. Było jednak zgoła odmiennie, praktycznie tak samo jak rok temu, z tym że deszcz zaczął padać w czasie maratonu a nie od samego rana, no i w nocy nie lało... Do Komańczy przyjechaliśmy z ekpią dzień wcześniej w celu dobrego wyspania się i zrobienia lepszego wyniku następnego dnia...
Miało być 35 km, ale każdemu wyszło 32,5 km. Mi się w połowie trasy, gdzieś na 17 km zepsuł licznik. Widocznie liczne przeprawy przez wody mu nie służyły. Ta bezprzewodowa sigma BC1600 RDS co chwile gubi sygnał. Wcześniej jak jeździłem z nią we wrocławiu to nie miałem takich problemów, dziwne bardzo...
Noga mi wyjątkowo podawała na tym maratonie, świetnie mi się jechało. Od początku mocno goniłem czołówkę na asfalcie. Nobby Nic strasznie kleiły, ale prędkości rzędu 40-45 km nie były nadzwyczajne. Potem troszkę czołówka zwolniła, zrobiła się wielka masa ludzi na początku do której dołączyłem. Po początkowych 5 km asfaltu nagle trasa odbijałą w lewo w teren i do góry. Tutaj spotkałem koleżankę z teamu - Ewelinę. Pojechała przodem, nie zdąrzyła zmienić przełożenia i się zaklinowała, tym samym mnie zablokowała, ale to nic. Potem mnie za to przepraszała na dekoracji, w sumie nie ma za co - tam było wąsko i w sumie wszyscy tak jechali...
Poźniej mocno poszedłem do góry, czułem wyjątkową moc w nogach. Ciągle oglądałem się do tyłu czy nie wyprzedza mnie Wojtuś. Teraz mogę się przyznać, że moim głównym celem na tym maratonie było przyjechanie przed nim. Po jakimś czasie, dopiero na 10 km doszedł mnie kuzyn Wojtek, rzuciłem "Co tak słabo?" on odpowiedział, że tygodniowy obóz piwny mu nie służył ;-). Po chwili dogoniłem Masła, który siłował się z korbą i pytał czy mam imbusa 8. Niestety nie miałem. Jak się później okazało, w jego dziadowskim Truvativ-ie wyrobiło się gniazdo pedała i mu ciągle się wykręcał Crank... tym samym Michał nie ukończyl tego błotnego i deszczowego maratonu. Na 15 km zaczął padać deszcz. Jechałem po płaskim bardzo szybko, razem z jakimś bikerem z JasloBike. W sumie to on wykorzystywał tunel za mną. Potem się rozpadało na dobre, trzeba było mocno uważać, by nie zaliczyć gleby. Było mnóstwo przejazdów przez rzekę, po tych nieszczęśnych betonowych płytach, strasznie śliskich. Rok temu juz się na nich przewrociłem i poobdzierałem, więc teraz towarzyszył mi pewien uraz psychiczny. Ja tam zwalniałem, ludzie mnie wyprzedzali, ale potem ich prześcigałem. W sumie więcej osób na trasie znajomych nie spotkałem. Ostatnie 8 km było mordercze. Po podjeździe koło klasztoru zaczęło się chodzenie. Ja niestety w nowych butach SIDI nie zdążyłem zamontować kolców. Przez to źle mi się podchodziło, okropnie bolały mnie łydki. I później zaczęła się błotna rzeź niewiniątek. Jechać się nie dało, moje opony są już trochę zużyte a przede wszystkim - za szerokie! (na błotne warunki zalecane są 1.7-1.8). Dlatego sporo prowadziłem. Potem strasznie zaparowały mi okulary, kilka osób wyprzedziło mnie na potwornie śliskim zjeździe, kiedy ja chciałem schować zewnętrzne szkłą okularów do kieszonki. Dobrze, że w tym roku przeszedłem na tarczówki, bo nie wyobrażam sobie takiej jazdy na v-kach. Potem szybka jazda do mety, przejazd przez most, na końcu schodki. W ostatniej chwili się zatrzymałem i zbiegłem. W takich warunkach zjazd mógłby zakończyć się spektakularną glebą... Mocno pociągnąłem końcówkę, udało mi się jeszcze kogoś wyprzedzić. Na mecie nie czekał na mnie nikt znajomy, dziwne. Po chwili jednak zobaczyłem Roberta i Marzenkę. Gdy dowiedziałem się, że Wojtuś jeszcze nie przyjechał, mało nie posikałem się z radości ;-))). Gdyby nie trudne warunki atmosferyczne, zdecydowałbym się na jazdę GIGA, ponieważ jechało mi się dziś bardzo dobrze. Trochę wstyd, że nie pojechałem dalej, gdyż nasza teamowa koleżanka Ewelina powzięła się na długi dystans, drugie kółko. Chyba wiedziała, że będą ją czekać dobre nagrody, dlatego walczyła ;-). Kelly's który był organizatorem maratonu postarał się o bardzo dobre nagrody jak zwykle, dobrą atmosferę, gorące jedzenie, sprawne mycie wozem strażackim oraz sporą tombolę, mi jednak, wiecznemu pechowcowi, nie udało się nic wylosować...
Maraton ogólnie zaliczam do bardzo udanych. Nie było 3 miejsca w kat. jak rok temu (wtedy to niespodziewanie w kategori U-23 która była takie miejsce zająłem), ale była walka, krew pot i łzy. Brakowało mi wjazdu i zjazdu na Chryszczatą, było sporo za dużo podprowadzania, no i trasa trochę krótka jak na maraton, ale na dwa kółka brakowało mi odwagi...