Cyklokarpaty #1 Przemyśl - punkt widzenia zależy od...

Sobota, 1 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria maratony (XCM)
Cyklokarpaty #1 Przemyśl - punkt widzenia zależy od...

GIGA 64,4 km, 03:10:54, 19/M2, 29 OPEN


...punktu siedzenia. Tak można podsumować wynik tego maratonu. Dla mnie tragiczny, przyjazd 40 minut za zwycięzcą (Maciej Dombrowski, zaraz za nim znajomy Marcin Piecuch vel Cinek) i prawie 20 minut straty do najlepszego zawodnika z mojego teamu to tragedia. Jednak maraton w Przemyślu darzę wielkim sentymentem, to tutaj w 2006 roku zaczęło się moje ściganie... Do tego w tym roku był to pierwszy start nowego teamu ELEKTRA Rzeszów Team, który mam przyjemność reprezentować, no i jako poniekąd jestem jego "dyrektorem sportowym", "managerem" czy jak to można nazwać :-).

Wyjazd z Rzeszowa ok. 6:30 rano. Po drodze zabrałem Piotrka (Kona) oraz M. Do Przemyśla dotarliśmy bardzo szybko, jednak ten pośpiech był zamierzony. Z powodu spodziewanej dużej frekwencji chciałem jak najszybciej załatwić sprawy rejestracji w biurze zawodów. Szybka zapłacenie za wszystkich członków teamu, małe zamieszanie z numerami startowymi i chipami, które obsługuje zewnętrzna firma TimePro - pani pomieszała i zamiast tak jak prosiłem wybrać 8 numerów startowych pod rząd, to parę się przeplotło... ja dostałem numer 097 co ciekawe, na BM i MTBM mam 397 ;-) więc to 97 mnie prześladuje he he. Numer i chip jest na cały sezon.
Potem spotkanie z członkami teamu, przyszedł Tomek, Michał, Damian, odebrali stroje od Michała, potem jazda na parking na placu rybim. Mogłem zaparkować bliżej Rynku, byłoby łatwiej logistycznie, ale ten parking też był blisko. Potem nerwy w samochodzie, przypinanie numerów startowych, składanie rowerów (sic!), zaczepianie chipa nieszczęsnymi agrafkami na koszulki (oj koszulki się podziurawią :/). Dziękuję za pomoc M.
Krótka rozgrzewka, przyjazd na start, spore zamieszane - godzina 10:03 a tu dalej nie ma startu. Nagle komunikat, że start został przesunięty na 10:30. W międzyczasie okazało się, że Piotrek założył złą koszulkę i szybko do samochodu Michała pojechaliśmy ją zmieniać he he. Później jazda na start, ustawianie się. Ja wepchałem się jakoś na początek obok Tomka, chciałem, żeby cała drużyna była w 1 rzędzie, żeby łatwiej zrobić fotki, ale ze względu na tłumy nie udało się, co mi się bardzo nie spodobało. Brak takiej koordynacji teamowej trochę brakowało niestety. Trzeba będzie nad tym popracować. O 10:27 nastąpił nagły start, bez fetownia, bez odliczania, co mnie zaskoczyło. Najpierw idiotyczna rudna honorowa po mieście, wyjazd z Rynku do asfaltu, kolumna policyjna na przodzie. Było wąsko, niebezpiecznie, tłoczno i sporo hamowania, ale akurat nikt się nie wywrócił.
Teraz trasa... zmieniona w stosunku do 2006 i 2007 roku kiedy to startowałem po raz ostatni w Przemyślu. nawet w stosunku do 2009 roku, co zapowiadali organizatorzy. Podjazd z asfaltu głównego w lewo na Kruhel. Tutaj dość spora selekcja, ja już wiedziałem, że nie będzie najlepiej, ciężko się jechało. Wyprzedził mnie Tomek, Piotrek i Wojtuś z teamu. Cóż, trenowali to mają formę.
Następnie pamiętam rozjazd HOBBY/MEGA-GIGA. W prawo ostro i zaczęła się najlepsza część tego maratonu - szybki singielek w lesie tzw. Doliną Stu Zakrętów. Ostre zakręty, piękny lasek, wszystko super - gdyby nie maruderzy przede mną, którzy jechali wyjątkowo wolno, a ja czułem ze mogłem szybciej. Na paru zakrętach ściąłem i wyprzedziłem kogoś po wewnętrznej, ale wszystkich się nie udało... później tą trasę pokonywałem jeszcze raz, ale już w samotności na łączniku MEGA/GIGA. Dalej wyjazd z lasu i podjazd asfaltem i dojazd do znanego podjazdu z Prałkowce. Dalej mozolne wspinanie się wśród rzeszy bikerów. I jazda znaną trasą, z utęsknieniem oczekiwałem zjazdu. Zjazd jaki nastąpił później był powodem opowieści wielu osób... wertepy straszne, nogi odmawiały posłuszeństwa, a ręce zmęczone i palce nie sposób były w stanie utrzymać kierownicę. Wyprzedziłem tutaj parę osób. Szybki zjazd szutrem do asfaltu i jazda mozolna po asfalcie. Udało się zaczepić komuś na koło, ale szybko zrezygnował. W międzyczasie dogoniłem Micia, który nie chciał dawać zmian. Więc pojechałem, uchwycił się koła i potem mnie wyprzedził na podjeździe. Chwile gadaliśmy, głownie o mojej piaście z tyłu która wydawała okropne dźwięki... Droga wiodła w lewo i znowu do góry. Opony mocno kleiły się do asfaltu. Ze zjeżdżającego auta Straży Granicznej wychylał się Łukasz Szlachta, który dopingował zawodników i mnie. Zdziwiłem się, że nie jedzie, pomyślałem że coś poważnego mu się stało. Potem na mecie okazało się, że mój kuzyn Łukasz złapał 2 kapcie i wycofał się z rywalizacji na dystansie GIGA. Cóż, pech to pech. Zdarza się. Na końcówce asfaltowego podjazdu jakiś fotograf-amator rzuca komuś wodę w butelce, niestety gazowaną i jeden z zawodników poważnie go krytykuje i krztusi się w międzyczasie. Nie dziwię się, przy tętnie 180 wypicie takiej wody jest... fatalne w skutkach. Na szutrowym podjeździe pod bramę pomiarową - pierwszy międzyczas, towarzystwa dotrzymują muczące krowy :D. Potem nie pamięta, ale jazda, jazda, jazda pod wiatr. Z góry, polami tak wiało, że prawie mnie zatrzymywało. Potem szybki szutrowy zjazd po zniszczonej drodze i wypad z prędkością ponad 40 km/h na asfaltową drogę. Dobrze, że to tak bardzo niebezpiecznie miejsce zabezpieczała policja. Potem znany dojazd asfaltem w stronę bufetu. Krótkie zatrzymanie się, jednak 2 panów nie nadążało z obsługą kolarzy. Do tego brakowało wody w kubeczkach, a bidon napełnili mi do połowy - na mój stanowczy protest "Ale ja GIGA lecę, do pełna proszę" - poprawili się. Ale było widać, że brakuje im wody. W duchu miałem nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja z maratonu w Strzyżowie, gdzie dla ostatnich z MEGA i GIGO-wców zabrakło wody! Potem znany, długi i męczący podjazd w lesie. Nie udało mi się tutaj nikogo wyprzedzać, jakoś jechałem swoim tempem, bardzo ciężko. Na zjazdach dość szybko jechałem, nie martwiąc się o kapcie - ufałem oponom Kenda Karma zalanych mlekiem No Tubes... Nikogo znajomego nie widziałem, wcześniej jednak mijałem Michała, który narzekał na poważny ból pleców, co wyeliminowało go z dalszej rywalizacji o dobre miejsce, ale ambitnie ukończył maraton. Rozjazd MEGA/GIGA, bez zastanowienia pojechalem na GIGA, mimo iż zawodnicy przede mną lecieli na MEGA. Co ot za GIGA, które ma 64 km, w dodatku planowałem je pokonać w ok. 3 godziny więc nic strasznego. I teraz piękny zjazd Doliną Stu Zakrętów, w lesie, dla tych singielków było warto jechać na GIGA. Po drodze wyprzedzam jednego z bikerów, który nie wyrabia się na zakręcie i ląduje w krzakach ;-). Mijam także ekipę ratowników medycznych, na widok których mocnej zaciskam palce na klamkach hamulcowych. Na szczęście hamulce tarczowe dają rady. Jest dość sucho, nawierzchnia miejscami jednak zdradziecka i w zakręty trzeba wchodzić ostrożnie. Szybka jazda na krzyżówkę koło strażaka i w ostatniej chwili wykonałem przeskok nad rynna. Jednak trochę źle ląduję i koło tylne dostaje mocne baty, nic jednak się nie stało. Potem wyjazd z lasu i znana już droga szutrowa, pokonywana po raz drugi, w końcu GIGA jest drugą pętlą niestety... jadę sobie z bikerem z Łańcuta. Śmiejemy, gadamy chwilę, właśnie wtedy została mi pstryknięta fotka powyżej. Spotykamy nieszczęśnika z Jasło Bike, który zmienia dętkę, po chwili wyprzeda nas z prędkością iście kosmiczną pod ten podjazd. Po jakimś czasie przyśpieszam na zjeździe i odjeżdżam od zawodnika z Łańcuta, który jeździ głownie na szosie a w sierpniu bierze ślub (pozdrowienia!). I tak jadę sobie sam, spokojnym tempem. Mimo usilnych prób nie udaje mi się wskoczyć na tętno 175-185, max to 160-165 co jest dosyć złym wynikiem. Nie wiem czy bylem zmęczony, niewyspany czy też po prostu przetrenowany. Jechało się źle. I zaliczam kolejny zjazd, przejazd asfaltem, męczący podjazd asfaltowy, na którym dochodzi mnie kilku zawodników i stanowczo wyprzedza. I punkt pomiarowy TimePro, na którym pan mówi że jestem ok. 30 OPEN. Potem dojazd do bufetu i na asfalcie dojeżdża do mnie znany wcześniej biker z Łańcuta. Krótki postój na bufecie, tym razem kubki z wodą były pełne, bidon napełniono ekspresowo, a nawet banany były na które jednak się nie skusiłem. Wyrzuciłem zbędne i puste tubki po żelach przy stoliku i odciążony pojechałem dalej. Tutaj czuć już było moc, podjazd pokonałem szybciej. Jednak w końcówce dopadł mnie kryzys i majacząca w oddali sylwetka zawodnika z Jasło Bike nadawała mi tylko pewne tempo. Miałem target ale nie udało mi się go dogonić... jazda była ciężka, na rozjeździe MEGA/GIGA skierowałem się oczywiście w stronę mety i zaczęła się jazda w lesie krótkim singielkiem, potem znowu szuter i asfalt. Dojazd do górnej stacji kolejki krzesełkowej, przejazd nad drogą po mostku - wiadukcie. To był dość "histeryczny" moment - po lewej widać bikera, który już wjechał na prawo na krótki sztywny podjazd oraz przejechał mostkiem i zjechał z niego, nadrabia się tutaj sporo, a po 3 godzinach jazdy ma się wszystkiego dość i chciałoby się skrócić... jednak nie ma gdzie i zasady fair-play nie pozwalają. Potem szybki zjazd wzdłuż trasy wyciągu i wjazd do lasku. Tutaj po raz pierwszy zrzucam na młynek i pokonuję, walcząc z unoszącą się kierownicą, bardzo stromy podjazd. Grupka młodych ludzi podpuszcza mnie, bym przejechał karkołomną rynna w dół i do góry (taki lej), ja jednak wybieram alternatywną łatwiejszą drogę po lewej. I wjazd do miasta, tak to już ostatnie kilkaset metrów do mety. Napisy na asfalcie dobitnie o tym informują. Dobrze, że jest sucho, a kostka nie jest śliska, jakoś nie wyobrażam sobie jazdy po niej w deszczu - oj sporo razy by się leżało... Gonię ile się da, zakładam, że z drug podporządkowanych nie wyjedzie nagle żadne samochód, że z naprzeciwka również... że trasa jest dobrze zabezpieczona przez policjantów i strażaków - cóż za zaufanie mam do nich... I jest, serpentynka, nierówna bardzo kostka, ostry skręt w prawo i nawrotka o 180 stopni, krótki podjazd i zjazd po schodkach. Tutaj doganiam Ewę Mach, która kończy MEGA oczywiście, ja ją dubluję jako z GIGA lecąc, oczywiście mnie blokuje na tym wąskim przejeździe. Ona zwalnia praktycznie do zera zamiast z rozpędu skoczyć na tym schodku ech... ja gwałtownie hamuję, blokuję tylne koło, tak by w ostateczności nie wpakować się w nią. I dojazd na metę... od lewej strony, nie na Rynek jak w 2006 i 2007 roku. Inaczej. Ale jestem. Cały, żywy. Wpadam w ramiona M. Po chwili dowiaduję się, że kolega z teamu - Wojtuś, dopiero co dojechał. Kilkadziesiąt (dokładnie jak się później okazuje - 34 s) sekund przede mną. Co bardzo mnie zdziwiło, bo gdyby nie blokada Ewy Mach i mocniejsze dokręcenie to bym przyjechał równo z nim... albo i przed. Cóż... i to jest właśnie dokończenie tematu mojej relacji.
Punkt widzenia zależy od... punktu siedzenia. Dla mnie wyniki z tego maratonu był tragiczny, od razu uprzedzałem, że formy nie ma, że nie trenowałem w zimie, że nie ma się co spodziewać cudów - straty do czołówki olbrzymie. Natomiast kolega z teamu mówi że forma jest wysoka, że zimę przepracował i sporo trenował...
Tak więc życzę każdemu, by treningi faktycznie owocowały wysoką formą, która pozwala na przejechanie maratonu na dystansie GIGA ze stratą nie większą niż powiedzmy 10-15 minut za pierwszym zawodnikiem...

Track GPS w serwisie BikeBrother.com

Komentarze (1)

Ja jednak siedzę w tym samym punkcie co Ty, patrząc po wynikach z Przesieki :) 0 treningu zimą a jeździmy na miarę koxa 1000-lecia :D

misiek 15:23 poniedziałek, 10 maja 2010
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa owsta

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]