Akademickie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim - Chełm

Niedziela, 23 maja 2010 · Komentarze(0)
Akademickie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim - Chełm

jazda na czas, 1 x 8,4 km, 00:29:34, 136
wyścig główny, 4/5 x 8,4 km, 02:03:29, 114


W weekend 21-23 maja odbyły się na Lubelszczyźnie Akademickie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim. Reprezentacji Politechniki Wrocławskiej oczywiście nie mogło zabraknąć na tak ważnej imprezie, jaką są AMP-y, wśród 9 osób również ja, bardziej jako kierownik i organizator a także kierowca niż czołowy zawodnik... w końcu ktoś to musiał wszystko ogarnąć i załatwić: zapisy, pieniądze, transport, nocleg, wyżywienie, ogarnięcie wszystkiego na zawodach itp.

Wyjazd

Wypożyczonym autem Renault Trafic (9-osobowy dość komfortowy bus, wersja przedłużana) - 6 rowerów na dach (kolega z PWr fajnie po dachu skakał i wszystko montował), do środka 3 pozostałe plus bagaże oraz koła (3/6 rowerów na dachu było montowane na widelec). Całkiem sporo ale się zmieściliśmy. Planowany wyjazd ok. 6-6:30 rano przesunął się z powodu problemów logistycznych na 7:30 i o tej porze wyjechaliśmy z Wrocławia. Autem kierował Paweł oraz ja, GPS oraz mapy szczęśliwie nas poprowadziły, z postojami i zakupami m.in. w Lublinie (zapomnieliśmy postawić antenę na dachu i mieliśmy problem z radiem, w końcu muzyka w radio jest też do kitu i kupiłem transmiter FM) dotarliśmy po ok. 9 godzinach do Chełma. Tutaj czekał nas posiłek w Restauracji Lotos, o który wcześniej zadbałem. Trochę miałem obawy o to co nam przygotują, ale ja tam byłem bardzo głodny i nie narzekałem. Mimo wszystko nie można było narzekać. Wiadomo, nie wszystkim się tak dogodzi na wyjeździe. Jednak koniec końców większość z 9-osobowej ekipy była zadowolona.

Piątek - dzień pierwszy - rejestracja
Podczas gdy reszta mojej ekipy tj. 8 osób rozpakowywało się w piątek późnym popołudniem oraz szykowało do objazdu trasy, ja pojechałem do Hotelu Trzy Dęby, gdzie odbywała się weryfikacja zawodników oraz później odprawa techniczna, która była obowiązkowa. Byłem jak się okazało jednym z pierwszych do weryfikacji, otrzymaliśmy numery startowe 31-39 oraz pamiątkowe koszulki - całkiem fajna sprawa. Wynikła nieprzyjemna sprawa z legitymacjami AZS - okazało się, że część jest niepodpisana i tym samym nieważna. Był problem, bo zostawiało się je jako zastaw pod chipa. W końcu stanęło na tym, że zostawiłem 9 x 50 zł jako kaucję, i rano z podpisanymi legitymacjami miałem to wymienić. Pieniądze akurat te były potrzebne na nocleg...
Długo trwała ta weryfikacja, później jednak miałem sporo czasu by posprzątać auto i trochę je ogarnąć, bo rano nie było za bardzo czasu. Ponadto "zaprzyjaźniłem" się z muszkami, które na Lubelszczyźnie każdego "czule" witają i kąsają...
Odprawa techniczna miała być o godzinie 20:00, jak zwykle się przesunęła i była dopiero o 20:30 bodajże. Spotkałem kilka znajomych osób (m.in. Rafała Hebisza z AWF Wrocław), poznałem ekipę z UP Wrocław MTB Team (w tym Wojtka) - szkoda, że wcześniej nie pomyślałem to Wrocław mógł jakoś skoordynować sobie transport i większą grupą pojechać. Może wtedy Ewa nie zostałaby wykiwana przez wuefistę z UEK-u...
Na odprawie banały, kwestia przejezdności trasy, korków, rozjazdu, itp. Potem poruszona została kwestia strojów - zgodnie z nowym regulaminem AMP-ów, nie może to być strój reprezentujący barwy innego klubu niż uczelnianego AZS. Pewnie większość zawodników takiego stroju nie miała. Moja drużyna miała załatwiane specjalnie przeze mnie, Dział Studencki PWr za nie płacił za co dziękuję. Ja nie widziałem problemu, przecież można było zakleić nazwy (co sugerował organizator Grzesiek Miedziński) czy też pojechać w stroju no-name. Wynikła pewna mała afera... którą rozwiązano w niedzielę! W taki sposób, że UNIEWAŻNIONO ten przepis. I to jest podejście do zawodów... jakby zdyskwalifikowano paru zawodników to pokazali że mają jaja. A tak przyjechał Brzózka z JBG czy inny z jakiegoś KS Piechowice i się bali - przecież zawodnicy znali regulamin, podpisywali się pod certyfikatem, więc w czym rzecz? Wszystko to się kupy nie trzyma. Trudno. Po co takie przepisy wprowadzać, których nie przestrzegają aż w końcu unieważniają?
Później powrót do ośrodka MOSiR, rozmowa z moją ekipą i bezsenna noc dla mnie :-(

Sobota - dzień drugi - indywidualna jazda na czas

Dzień zapowiadał się pięknie i słonecznie. Pogoda upalna wręcz. Parę spraw rano załatwiłem, wymieniłem legitki, zrobiłem zakupy owoców w Biedronce na fakturę AZS oczywiście ;-). Później przygotowania do startu. Jazda na czas - kolejność była losowana, zawodnicy startowali w odstępach 30 sekundowych. Ja startowałem praktycznie na końcu o 12:36:00. Po mnie Paweł Dobrzański, kolega z uczelni. Na treningu przed startem sprzęt sprawował się dobrze, nic nie szwankowało. Jednak po chwili startu zaczęła przeskakiwać mi przerzutka, jakieś problemy techniczne nękały mnie ciągle w lesie na trasie. Trasę jechałem po raz pierwszy niestety nie zdążyłem przejechać jej wcześniej z powodu różnych spraw organizacyjnych. W paru miejscach mnie zaskoczyła. Dobrze sprawdziły się opony Maxxis Medusa 1.8 które kupiłem specjalnie na ten wyścig w tygodniu. Przecież miało być mega błoto i opady, które spowodowały wielkie powodzie w Polsce. Było tylko błoto miejscami, ale bardzo specyficzne - klejące i spowalniające znacznie rower i całą jazdę. Przerzutka powodowała moje nerwy i arytmiczną jazdę, po chwili dogonił mnie Paweł, ja też paru "maruderów" wyprzedziłem. Ale co z tego, skoro jechało mi się fatalnie. Czasówkę ukończyłem na dalekiej pozycji, głównie przez problemy techniczne. Dobrze, że skończyłem. Potem pewne zamieszanie koło startu, rozmowy ze znajomymi, przejażdżka na rozjazd. Pojechałem z ekipą z Politechniki Rzeszowskiej zobaczyć gdzie mieszkają. Baton penco odbił mi się złymi wspomnieniami... Przy okazji zahaczyłem o swój ośrodek MOSiR a potem pojechałem z powrotem po auto. Upał dawał się we znaki i byłem dość zmęczony. Obiad, potem odpoczynek, potem wyjście na miasto na pizze i obżeranie się przed wyścigiem. Wcześniej byłem także na wyjściu do chełmskich podziemi kredowych, spotkanie dzięki organizatorom AMPów. Było warto przyjść. Przewodnik był świetny, fajnie opowiadał, a spotkanie z DUCHEM BIELUCHEM czarujące he he. Warto było :). Później jednak trochę mnie ekipa "wykolegowała" bo nie chciała jechać na ognisko integracyjne, pojechałem sam z Pawłem. Byliśmy krótko, spotkałem Masłownika, parę słów i wróciliśmy. Roweru nie chciało mi się robić, zostawiłem to na jutro. Szybko się pozbierałem i poszedłem spać, bo po 2 poprzednich dniach byłem bardzo padnięty.

Niedziela - dzień trzeci - wyścig główny ze startu wspólnego
Dzień od rana nerwowy. Najpierw na śniadanie do Restauracji. Dziewczyny musiały się szybciej zbierać, bo przecież miały start o 10:00. My dopiero o 12:30. Ja jednak już koło 11:00 byłem w okolicach startu. Wcześniej się pozbierałem i jakoś udało mi się dotrzeć. Nerwówka ja kto przed startem, sporo kolarzy i znanych zawodników, rozgrzanie się przed startem, ustalenia kto i jak podaje bidony. Właśnie, kluczem do sukcesu dzisiejszego dnia były bidony! Upał był niemiłosierny, więc sporo picia szło. Z tego jakże trudnego zadania dzielnie wywiązywała się Kasia.

Ustawianie do startu zaczęło się ok. 12:10. Wyczytywane były nazwiska wg kolejności z czasówki. Ja byłem bardzo daleko, zwłaszcza że ustawiano 6 osób w rzędzie. Mój to dopiero za 20 rzędem start. Najpierw Masłownik, potem ja. I tak się denerwowałem, że jest gęsto, że nie ma rozjazdu po asfalcie. Że najpierw pętla i runda rozjazdowa przed metą a potem wpadamy do lasu. Mając w pamięci przepychanki podczas AZS MTB CUP, bardzo się obawiałem wywrotki. Więc start mi nie wyszedł... odliczanie, nerwówka i poszli. Kupa ludzi. Ja się do przodu nie pchałem i to był błąd. Zaraz komuś na początku poszła opona, sikała płynem wszędzie. Ja się obawiałem o swoje, w końcu jechałem pierwszy wyścig na dętkach (szkoda było zalewać opony na błoto na 1 wyścig... nie było czasu i chęci na zabawę, poza tym na trasie nie było kamieni i korzeni...). I tak się jechało, daleko i wąsko. W sumie w czasie wyścigu nikt mnie nie wyprzedzał, jechałem swoim tempem i po kolei wyprzedzałem poszczególne osoby. Samych szczegółów trasy nie pamiętam teraz kiedy to piszę, zresztą to mało istotne. Zagotowałem się i było ciężko mi jechać. Moim głównym celem było objechanie Michała. Udało się to już na 1 okrążeniu, pod koniec, nie korzystałem z bufetu i tam wszystkich powyprzedzałem przed metą. I wjazd na 2 pętlę. I tak się toczyłem, teraz po raz pierwszy pełna pętla razem z technicznym początkowym fragmentem po ciekawych dołach. Na szczęście dziś przerzutka tylna dawała rady. Za to przedniej się odmieniło, i nie chciała na młynek zrzucać co powodowało sporo problemów w czasie wyścigu... trzeba było dużo wcześniej przewidywać problemy i górki. A podjazdów było parę, krótkie, ale dość sztywne i mocno nachylone dawały się we znaki. Zwłaszcza taki jeden, gdzie stała pewna grupa osób wraz z dziewczyną w mini... Raz nawet nie zdążyłem zrzucić na młynek i pokonałem go na stojąco ze średniej tarczy, na szczęście kurczów nie było. Po wyprzedzeniu kolegi z Rzeszowa, moim celem nr 2 było nie dostanie dubla. To jednak nie było możliwe, patrząc na swój czas na garminie wiedziałem, że lada chwila to nastąpi. I niestety nie wjechałem na ostatnie okrążenie. Tu jednak była dość dziwna sytuacja, bo najpierw pod koniec mojego 3 okrążenia dubluje mnie Brzózka, czołowy polski zawodnik MTB, co nie dziwne. Załamałem się, że to koniec mojego wyścigu. Jadę już zdołowany do mety, krótki sztywny wąski podjazd, gdzie doping chłopaków z butelkami był niesamowity!, uderzyłem się w kierownicę kolanem bo uślizgnęło mi koło i trochę obolały jechałem dalej. Ciągle oglądając się, kto będzie mnie wyprzedzał. Oczywiście jechał jeszcze po jakimś czasie Maciek Dombrowski i Batek. Dojechałem do mety swojego 3 okrążenia, koło Kasi machnąłem ręką nie biorąc bidonu dojeżdżam do mety a tu się okazuje, że przede mną jeszcze jedno okrążenie. Strasznie mnie to zaskoczyło, pomyliłem się - przecież jedziemy 5 kółek a nie 4. Więc panika, bo wody w bidonie zero. Zatrzymałem się, straciłem sporo czasu, wołam do chłopaków czy ma ktoś rzucić bidon, nikt nie daje, lecą z wodą, coś mi tam nalali plus jakiś proszek niedobry, bananowy, regeneracyjny na co mi to (?) i lecę. Po drodze na pewno wyprzedziło mnie co najmniej z 5 osób. Ale jadę twardo. I teraz po czasie na trasie walczę już tylko ze sobą. Całkowicie opadłem z sił, na półmetku dubluje mnie kolega z uczelni - Marcin Kawalec (co ciekawe jechał na moim kole tylnym Fulcrum Red Metal 5, bo chciał mieć oponę z niższym klockiem - tutaj Kenda Karma 2.0, trasa przeschła i opony na błoto już nie były potrzebne) - i tylko rzuca "hopaj, hopaj". Ja już miałem dość, zdołowało mnie to, że tyle osób mnie dubluje na tak długiej 8-kilometrowej trasie. I dojechałem do mety resztką sił, na niezagrożonej pozycji, ponieważ nikogo nie było widać za mną, a ja również nie miałem kogo dogonić. Dojazd na metę i walka ze sobą, ze swoimi słabościami i plucie sobie w brodę, że bidonu nie wziąłem jak dawali... Zmęczenie dało się we znaki. Ponadto wyścig był bardzo długi, ponad 2 godziny jazdy jak na XC to sporo. Koledzy przybyli po chwili, mieli za sobą pełen 5 kółek i ponad 2 godziny jazdy. Jednak już było wiadomo, że medalu drużynowo niestety nie będzie :-(. Brakowało nam jeszcze jednego mocnego zawodnika jak Marcin (15 miejsce). Ale Paweł, Adam i Tomek pojechali też ładnie, w okolicach 30-stki. Przyjechali na metę jeden za drugim he he.
Potem szybka akcja dojazd do ośrodka, mycie się, gonienie na dekorację (tombolę) potem wylegiwanie się w słońcu i tak to zeszło z tym wszystkim.
Zawody się skończyły, zaczął padać deszcz w słońcu ładnie to wyglądało:

Zapakowaliśmy rowery na dach, szybko się zbieraliśmy. Z tego wszystkiego nikt nie był chętny do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia na podium. Dobrze, że choć dziewczyny zdobyły brązowy medal, czego im serdecznie gratuluję!

Powrót
Po dotarciu do ośrodka, spakowaniu się, zebraniu do auta wyruszyliśmy około 18:00 na ostatni obiad do Restauracji przed długą podróżą. O 19:00 wyjechaliśmy, chcieliśmy wstąpić jeszcze do Biedronki na zakupy na długą drogę. Jednak się okazało, że ta niedziela to Zielone Świątki i wszystkie sklepy były zamknięte. Po niecałej godzinie dojechaliśmy do Lublina, tutaj też straciliśmy sporo czasu na szukanie otwartego sklepu, w końcu jednak się udało i znaleźliśmy mały osiedlowy sklepik. Zakupy energetyków, jedzenia i w drogę. Prowadziło się dobrze w nocy, chociaż na początku krajową 12 jechało sporo aut. Na szczęście przed Piotrkowem zrobiło się pusto na drodze i jechało się dobrze mimo deszczu miejscami. Po drodze postoje, do tego uzupełnianie płynu w spryskiwaczach i tankowanie auta. Wszystko wymierzone w miarę idealnie. Po ok. 7 godzinach czyli szybciej niż dojazd w piątek dotarliśmy do Wrocławia. Wysadziliśmy Baśkę wcześniej po drodze, potem dojazd na Wybrzeże Wyspiańskiego pod budynek C-13 Politechniki ok. 2:30 w nocy. Rozpakowywanie się, zdejmowanie bagażników rowerowych z dachu i koniec podróży. Szczęśliwie dotarliśmy cali i zdrowi.
Wyprawa była ciekawa i chyba udana pod względem organizacyjnym w mniemaniu ekipy. Z mojej strony kosztowała mnie jednak sporo zachodu i nerwów, ale to już taka rola kierownika-kierowcy-zawodnika w jednym...
Mam nadzieję, że reszta drużyny zachowa chociaż miłe wspomnienia z Chełma.


Aha, zapomniałem dodać, że hasłami wyjazdu były: IDZIE BOKIEM, ALE URWAŁ! oraz rozpierd...my się :-)

(liczba kilometrów i czas jazdy w sumie z czasówki i wyścigu głównego)

Track GPS w serwisie BikeBrother.com - jazda na czas
Track GPS w serwisie BikeBrother.com - wyścig główny

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa owsta

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]